Translate

sobota, 13 listopada 2021

języki obce islandzki czy polski, który silniejszy?

 Zorganizowano spotkanie w szkole dla rodziców i nauczycieli . Byłam tam z racji zawodu bo dzieci mam  już po szkole podstawowej. Pani przyjechała do nas z prezentacją i dobrymi radami na temat nauki języków. Radziła wybrać silniejszy język i skupić się na nim. Oczywista rzecz ma to być jedyny słuszny na tej wyspie urzędowy język islandzki. Nie dziwiłabym się gdyby to była pani tutejsza, ale nie, to pani polska. Na spotkaniu z panią tutejszą kilka lat temu  poznałam całkiem inne spojrzenie na tą sprawę. Pani polska przedstawiła planszę z "dobrymi przykładami" byli tam ludzie urodzeni na emigracji albo przybyli tu w młodym wieku , którzy skończyli studia i robią kariery. Czyli jak ktoś skończył szkołę średnią a potem żyje szczęśliwie i uczciwie to już nie jest dobry przykład? Studia są wymiernikiem sukcesu? Skąd takie myślenie? Kolejny punkt zapalny to korepetycje. Pani ogłosiła, że chociaż uczyła się w Polsce i po polsku to miała korepetycje z języka polskiego dzięki temu jest teraz taką cudowną logopedą . Sugestia ,że mamy teraz inwestować w korepetycje? Jako nauczyciel nie powinnam tego powiedzieć ale powiem po co szkoła jest w takim razie? Za co nauczyciele biorą pieniądze? Dała przykład znajomej, która na weekendy zatrudnia islandzką " babcię" żeby dzieci miały kontakt z żywym islandzkim bez przerwy. Czyli w tygodniu dzieci są w szkole rodzice w pracy , kilka godzin wieczorem to kolacja , odrabianie lekcji, codzienna krzątanina a w weekend dziecko do islandzkiej niani- babci na "korepetycje " z języka?  A kiedy czas dla rodziny? Na budowanie więzi?  Kiedy zrobić coś z dziećmi? One tak szybko dorastają i pójdą w świat , może będą rozmawiać wspaniale po islandzku ale czy z rodzicami? 

Każdy z obecnych na sali to odrębny przypadek. Przybyli tu w różnych momentach życia  z dziećmi w różnym wieku z bagażem doświadczeń. Mają różne spojrzenie na świat , różne plany na przyszłość. Jedna z mam zapytała:" po co mi się tego uczyć jak za dwa lata "zjeżdżam" do Polski?" Inna bulwersowała się okropnie z powodu braku absolutnego zakazu rozmawiania po polsku w szkole. To prawda, że nasze pociechy skupiają się w grupkach polskojęzycznych. Nie można tego jednak generalizować . Mogę opowiedzieć o moich doświadczeniach w tym temacie. Przyjechaliśmy tu z 3 i 9 letnimi dziećmi . Starszy trafił na wspaniałą nauczycielkę i wspaniałą klasę. Nauka języka mozolna ale skuteczna. Skończył szkolę średnią w Islandii i postanowił studiować w Polsce. Zanim przyszły wyniki rekrutacji z uczelni dostał pozytywny wynik z testu CIĄŻOWEGO .Całe plany życie natychmiast zweryfikowało . Wrócił do Islandii po mamę swojego dziecka i razem pojechali je rodzić do Norwegii!  Moja wnuczka ma teraz półtora roku od rodziców słyszy język islandzki od dziadków ze strony mamy islandzki od dziadków ze strony taty słyszy polski(tata stara się też po polsku) a od dwóch miesięcy po kilka godzin dziennie norweski w przedszkolu. Wracam do syna. Na co dzień  w domu rozmawia po islandzku w pracy rozmawia po angielsku  (jest barmanem), podjął studia  zaoczne w języku angielskim. W szkole uczył się duńskiego z marnym skutkiem i niemieckiego ciut lepiej niż duński. Teraz zaczął uczyć się norweskiego. Islandzki znacznie to ułatwia. O polskich studiach już nikt nie rozmawia( w żadnym języku).  Nie skończył studiów wyższych, może jeszcze je skończy, ale pracuje , wychowuje dziecko jest wspaniałym synem , partnerem,  ojcem. Jestem z niego dumna , chociaż nie jest prawnikiem , politykiem , architektem jak postacie do naśladowania z prezentacji.  Proszę pani ! w życiu potrzebny jest szewc, krawiec, kierowca do wożenia tyłka prawnikom i sprzątaczka, która ogarnie biuro polityka!  

Młodsze moje dziecko uczy się w szkole średniej islandzkiej. W szkole polskiej nigdy nie był ale jak narzekał na swoją szkołę to starszy brat mówił ;" ciesz się, że nie chodzisz do szkoły w Polsce" chociaż skończył tam naukę po drugiej klasie. Już to wystarczyło, na całe życie trauma. Młodszy trafił do koszmarnej klasy. Długi temat, wystarczy powiedzieć ,że kto mógł zabierał dzieci z tej klasy i przenosił do innych szkół. Zrobiła tak na przykład moja była pani dyrektor. Wyobraźcie sobie, że  dziecko dyrektorki przedszkola musi szukać innej szkoły bo w tej klasie nie można wytrzymać. Nie każdy miał możliwość i musiał tu przetrwać do końca szkoły podstawowej. Nie trafiliśmy na tak wspaniałych nauczycieli jak ze starszym synem. Na początku edukacji pani nauczycielka z Rumunii była bardziej islandzka niż panie islandzkie , tępiła wszystkie przejawy polskiej , domowej edukacji, które za moja sprawą wkradały się do zeszytów syna. (np.: inny zapis dzielenia, kaligrafia odrobinę inna ) Na szczęście zaszła w ciążę i tylko rok męczyliśmy się z nią. Potem było różnie  z powodu trudnej sytuacji w tej klasie a tu opowiadam o zwrocie w nastawieniu do szkoły. Gdybyśmy skupili się tylko na nauce języka to nie  widzielibyśmy prawdziwych problemów naszego dziecka. Pani na spotkaniu  podpowiada sposób rozmowy z dzieckiem , który polega na powtarzaniu treści po islandzku. Teraz wyobraźcie sobie dziecko próbuje powiedzieć co znowu koledzy wyprawiali a mamusia na to :"a potrafisz powiedzieć to po islandzku?, no powiedz to po islandzku, bo jak nie będziesz umiał naskarżyć po islandzku to nikt cię nie wysłucha" i właśnie dziecko miało przykład jak zostało wysłuchane.  Proszę pani, proszę rodziców problem jest niewątpliwie. Jestem nauczycielką w przedszkolu, pracuję z najmłodszymi, żyję na emigracji od szesnastu lat i mogę już powiedzieć, że mam doświadczenia jako nauczycielka i jako matka . Martwimy się o nasze dzieci to jest naturalne ale zaufajmy też nauczycielom, także przedszkolnym bo jesteśmy pierwszym doświadczeniem w edukacji waszych dzieci i zaufajmy naszym dzieciom. Jeśli wyrosną na człowieka gotowego podjąć swoją rolę w życiu czy to polityka czy kierowcy to będzie sukces. Jeśli nie skończą studiów a będą szczęśliwi robiąc to co robią to będzie sukces i duma dla rodziców.

piątek, 12 listopada 2021

czwarta fala covidu w Isalndii

Znowu maski! Jak mnie to wkurza! Poszliśmy do sklepu a tam na drzwiach plakat informujący o maskach. Na szczęście mamy w aucie te z poprzednich fal, dyżurne , jednorazowe, niezastąpione od początku pandemii i zakładamy żeby nie narażać się obsłudze sklepu. I już nie wiem po co przyszłam , zresztą nic nie widzę , całe okulary parują , walczę tylko o jakiś obraz i chcę  szybko stąd wyjść. Łapię cokolwiek i wychodzę  ze sklepu ze słowami "jak mnie to wkurza!"
 90% społeczeństwa zaszczepione a chorych  najwięcej od początku pandemii. Zaszczepiłam się też tylko po to ,żeby móc wsiąść do samolotu a jak mnie wkurzyło kiedy moja jednorazowa dawka okazała się niepełna! Okazało się, że teraz potrzebuję drugiej dawki jakiejkolwiek szczepionki, która jest skuteczna po dwóch dawkach. CO TAKIEGO? Daje odporność po dwóch dawkach , chyba ,że jako druga po jednorazowej, która wcale nie jest jednorazowa , bo wymaga drugiej dawki czegokolwiek ?? !!! Chyba nie rozumiem...więc jak się okazało, że odmowa drugiej dawki nie ma wpływu na certyfikat covidowy, ten kod, który otwiera drogę do samolotu czyli na świat a w dodatku maja szefowa też odmówiła "doszczepiania" z rozkoszą powiedziałam nie !Jednak przy okazji poprosiłam o zbadanie przeciwciał , przecież to bezobjawowa choroba , może ją już przeszłam i jako "ozdrowieńca" mam odporność bez zastrzyku. Poprosiłam o badanie a potem o tym zapomniałam, zainteresowały się za to tym moje koleżanki z pracy więc poszłam do przychodni po wyniki . Tam okazało się, że one nie przyszły ale jak oddam znowu krew to może przyjdą. O nie ! Na to się też nie umawiałam, nie oddam ani jednej kropli niepotrzebnie a znowu aż tak ciekawa nie jestem.  
Żeby było jasne nie neguję wirusa, jest i na pewno ludzie cierpią a to nie jest śmieszne ale czy na pewno szmatka na ustach mnie przed nim obroni? Przykład z dzisiejszego poranka. Tatuś przyprowadza córeczkę, ona całuje go na pożegnanie w same usta, tatuś obniża maskę na brodę żeby to było możliwe i prosto od tego całusa leci  mała do mnie i wtula się w moją twarz, szyję , dotyka moich ubrań , rąk , włosów czego tam dosięgnie. Mam odepchnąć zarazę? Szmatka na ustach coś tu pomoże ? Jakie bakterie nie przeszły z ojca na panią przedszkolankę ?( wiem kij w mrowisko, ale mnie słowo "przedszkolanka "nie obraża są gorsze rzeczy na tym świecie, np bezobjawowy wirus). Na szczęście nowe szefostwo w firmie nie jest tak rygorystycznie nastawione do noszenia masek. Jeszcze nikt nie zwrócił mi uwagi ,że nie zakładam. Czy się boję? Nie boję się, ja się wkurzam! Te ograniczenia nie dają poczucia bezpieczeństwa tylko utrudniają życie. Rejestracja przyjeżdżających , daje powód mistrzom z wizzair żeby ludzi nie zabierać na pokład. Bardziej się boję, że mnie nie wpuszczą do samolotu niż, że  zarażę się covidem. Po weselu Oli , o którym opowiedam tu wiem,że wcale nie tak łatwo się zarazić. Jak odpoczywać na wakacjach nie mając pewności ,że wrócisz na tych samych zasadach, a mistrzowie z wizzaira tylko czekają żeby się do czegoś doczepić. Nie ma dnia żeby ktoś na forum nie informował o popisach geniuszy z wizzaira wspomnienia zawsze najgorsze z podróży ta linią.
W sierpniu byłam na kontrolnej wizycie w naszej przychodni, lekarz obiecał mi , że wirus za miesiąc się skończy. Zaszczepili się niemal wszyscy a wirus hula w najlepsze. Nie pojechaliśmy na wakacje, rezygnujemy ze świątecznego wyjazdu do stolicy na zakupy , żeby mnie szlak na same święta nie trafił od noszenia maseczki ratującej życie. Czego jeszcze można się spodziewać w najbliższym czasie? Włączysz wiadomości a tam przewidziało się polskim ekspertom ,że niedługo 30000 dziennie będzie pozytywnych wyników, otworzysz islandzką stronę a tam ,że czerwona strefa, rekordy zachorowań i już się odechciewa wszystkiego. W dodatku Boże Narodzenie wypada w weekend! Nawet to przeciwko nam , chociaż termin świat mógłby się zmienić , a nie tego się nie da więc pogódź się człowieku z tym czego zmienić nie możesz , przecież to się musi kiedyś skończyć.

piątek, 8 października 2021

podatki w Islandii

 Rozliczamy się do 12 marca. W tym roku jak od lat już kilku rozliczaliśmy się sami.  W Polsce nawet nie dotykałam tych durnych PITÓW ale tutaj łatwizna nawet jak niewiele z tego rozumiesz. Wystarczy klikać "naprzód" i na koniec " wyślij". Wszystko jest uzupełnione. Nawet dwa konta w banku w Polsce, którymi nie pamiętam żebym się tutejszej skarbówce chwaliła. W tym roku było podobnie, dopilnowałam też synów żeby wysłali zeznanie podatkowe. Tylko nie umiałam wydrukować za 2020 rok, za poprzednie się udało a za ten , nie ale co tam , po co mi wydruk?  I to był błąd! Gdybym dociekała dalej zauważyłabym, że nie wysłałam rozliczenia za 2020 tylko korektę za 2019!  Bo po islandzku rozliczenie za 2020  nazywa się "ROZILCZENIE 2021" ! Dowiedziałam się o tym dopiero w czerwcu kiedy skarbowy potrącił sobie pierwszą ratę z mojej wypłaty. Nawet ja zauważyłam brak 70 000isk  . Naliczają taki ryczałt dla tych co nie rozliczyli podatku bagatelka prawie 300 000 isk, plus za męża prawie 300 000 isk czyli jakieś 18 tysięcy polskich złotych. Polecono mi pana Magnusa specjalistę od zadań specjalnych. Oczywiście podjął się , powiedział, że to nie problem, dałam mu dostęp do naszych podatków i poszłam spokojnie do domku.  Kazał czekać , powiedział ,że około miesiąca to czekamy ...i tak mijały wakacje, lipiec,  ale w sierpniu to już poszłam do niego i pytam co się dzieje? On ,ze spokojnie ,że czekać bo wakacje są i cierpliwości bo wysłał. Kiedy we wrześniu nie było żadnych pozytywnych zmian na stronie  urzędu skarbowego postanowiłam zadzwonić i zapytać na infolinii. Miły głos w słuchawce i wszystko rozumie co mówię , pani zapytała czy mam przed sobą komputer i poprowadziła mnie po całym problemie , czyli " naprzód" i " wyślij" i mówi, że już , że mam wysłane i tylko mam czekać na zwrot niesłusznie zapłaconej nadpłaty. Rozmowa miał miejsce 25 września a 4 października dostaliśmy rodzinne, następnego dnia zwrot całej nadpłaconej kwoty a potem list z decyzją i rozliczeniem.  Gdybym zamiast liczyć na Magnusa sama zadzwoniła w czerwcu nie musielibyśmy całe wakacje czekać i zastanawiać się czy się uda  to wyjaśnić i ile nas to będzie kosztować. Niestety głęboko wpojony strach przed urzędem skarbowym wyniesiony z kraju rodzinnego i wpojony głęboko przez wrednych nauczycieli brak zaufania do własnych umiejętności zrobiły swoje.  Kiedy wreszcie uda mi się zrozumieć i docenić kraj , który wybraliśmy do życia? Tu naprawdę wszystko jest łatwe i skierowane na ludzi. W każdej instytucji masz wrażenie ,że chcą Ci pomóc. tu opowiadam jak składaliśmy wniosek o paszport. W przyszłym roku znowu sami rozliczymy nasze podatki , teraz już bogatsi o kolejne doświadczenie nie popełnimy błędu. Ciekawe czy skarbowy w Polsce tak szybko i tak bez żadnych kosztów reaguje na korektę rozliczenia . 

islandzki paszport

 We wrześniu dostaliśmy islandzkie obywatelstwo to znaczy, że możemy złożyć wniosek o wydanie paszportu w kolorze niebieskim. Biuro , które się tym zajmuje znajduje się w miasteczku oddalonym od nas około 60 kilometrów. Wybraliśmy się tam w piątek. W okienku miła pani zapytała o kennitale czyli taki islandzki pesel , podała czytnik karty żebym mogła zapłacić 13000isk (ok 400 zł, niecały dzień pracy) . Następnie przeszłyśmy do kącika z aparatem, zrobiła mi zdjęcie, pokazała je , mogłam poprosić o nowe, ale było znośne więc zostało. Jeszcze zapytała o wzrost a ponieważ miała wątpliwości co do odpowiedzi zmierzyła mnie takim długim kijasem z podziałką. Zrobiłam odcisk palców wskazujących i złożyłam elektroniczny podpis. Jeszcze zrobiła ksero paszportu polskiego, którym potwierdziłam swoją tożsamość  i poinformowała ,że za tydzień dostanę paszport pocztą do domu. Żadnego wypełniania wniosków , latania po fotografach. Mój syn stwierdził, że po tym co widział w polskim urzędzie paszportowym spodziewał się ,że  i dzisiaj spędzimy dużo czasu na papierkowych robotach a tu całą procedura zajęła nam 10 minut. Z robieniem zdjęć i pogaduszkami z panią. Znalazła nasze zdjęcia w systemie z początków naszego pobytu tutaj, Dariusz miał trzy latka , teraz skończył osiemnaście. 

Opisałam  szczegółowo każdy krok bo nie ma o czym pisać. Kennitala załatwia sprawę, wszystko jest w systemie , kiedy w Polsce dojdziemy do takich odkryć? Naprawdę tak trudno zorganizować biura dla ludzi? Mój syn stwierdził, że jeśli poradziliśmy sobie z paszportem w Polsce to już poradzimy sobie ze wszystkim w życiu i ma rację. 

Teraz żadna pani na lotnisku nie powie mi, że nie polecę, bo data w paszporcie nie taka. Nawet z nieważnym paszportem można przecież wrócić do domu. 

niedziela, 19 września 2021

rabarbar na Islandii

 Tytuł mylący, bo raczej o kulturę niż o roślinę mi chodzi. To wpis raczej z serii " co mnie dziwi na Islandii" . 

 Mamy najładniejszy we wsi rabarbar. Nieliczne rośliny radzą sobie w tym klimacie, najgorzej radzą sobie te , których nikt nie posadził  ale rabarbar rośnie bardzo ładnie. My dostaliśmy sadzonki od kolegi, który wynajmował dom po nas w Olafsviku. Koleżanki z pracy nie uprawiają rabarbaru ale dżemik lubią a ja chętnie się dzielę. Jedna z nich umówiła się ze mną i przyszła narwać sobie rabarbaru na przetwory. Wyszłam z nią do ogrodu żeby pokazać gdzie może ciąć. Zabrali się z mężem za pracę , chwilkę rozmawiałyśmy , patrzę a jej mąż odcina liście i pakuje je w oddzielną reklamówkę, którą przynieśli ze sobą. Pytam co będzie z tym robić a ona ,że nic , że to śmieci! Przynieśli torbę na śmieci! Ja na pewno nie pomyślałabym o tym , pewnie zabrałabym te liście ze sobą i wywaliła dopiero w domu .Wskazałam kompostownik ale dziwić się nie przestałam. Dlatego wkurza mnie jak czytam jacy to z Islandczyków brudasy. I od razu pamiętam kolegę , z którym nikt nie chciał pracować z powodu zapaszku a fabryka rybna do perfumerii nie należy, zwłaszcza tamta, w której suszyliśmy resztki z ryb (Klumba Olafsvik). W tym kraju jest naprawdę czysto, nie widać petów na ulicach ani innych śmieci. Może natura pomaga pozamiatać, skoro wiatr przestawia kontenery to co to dla niego zamieść papiery do oceanu? Naprawdę widzę jak schylają się po śmietki nie mówiąc już o zabieraniu własnych np.  po pikniku. Zapach stajni , ryby to nie brud, to zapach pieniędzy i nie ma co kręcić noskiem , bo niedomyty człowiek śmierdzi tak samo bez względu na pochodzenie .


jaja w Islandii

 Coś na temat kultury i w temacie "co mnie dziwi na Islandii". 

Od znajomych słyszeliśmy, że w Grundafjordur, ok 40 km od nas można kupić jaja prosto od kury. Pojechaliśmy tam dzisiaj kierowani wskazówkami znajomych. Akurat spod wskazanego domu wychodził mężczyzna o wyglądzie  Islandczyka. Skąd wiem? Przecież to widać, Polaka widać Islandczyka też poznasz bez trudu. - chcemy kupić jajka-

                                                        - tędy proszę-   i zaprowadził nas do swojego domku , a tam karton z równo ułożonymi jajami ,zapakowanymi w wytłaczanki po 10 sztuk i kartka z ceną 500 isk(ok 20 zł ) za wytłaczankę i pudełko na pieniądze . Wchodzisz, zostawiasz kasę ,bierzesz jaja i wychodzisz. Takie jaja . Dom otwarty, właściciele nie wiadomo gdzie , samoobsługa po islandzku. 

Jaja tu są o 139 isk (4,20 zł)tańsze niż w sklepie i możesz oddać wytłaczanki jeśli chcesz. Majątku może nie zaoszczędzisz ale każda korona się liczy . 

 Co dodać ? Ila trzeba na to pracować? Jeśli w fabryce to mniej więcej premia za przepracowaną godzinę.



islandzkie owce we wrzesniu




 We wrześniu możemy spotkać na drodze grupki osób zganiających owce z pastwisk . Rozdzielają je potem pomiędzy właścicieli i odprowadzają na miejsce zimowania. Większość jest wystrojona w islandzkie sweterki i na pewno się dobrze bawią, właściciele , nie owce. Jak rozpoznają , która czyja? Na pewno bez problemów, owce są kolczykowane i opisane zaraz po urodzeniu.   Całe lato spokojnie paradują po wyspie w poszukiwaniu najlepszej trawki i trzeba na nie uważać nie mniej niż na turystów, bo stopień uwagi na drodze podobny. Taka owca lezie ,nie patrząc pod nadjeżdżające auto a turysta gapi się na widoczki i wężykiem , albo okrakiem nad białą , środkową linia na ulicy sobie jedzie ,albo przystanie nagle bo w tym miejscu zdjęcie będzie niepowtarzalne a widoczek najcudniejszy albo...no właśnie... Dzisiaj jedziemy na zakupy do pobliskiego Grudnafjordur, uważamy na owce bo jeszcze nie wszystkie zagnane do zagród, paradują spokojnie siejąc zagrożenie. Chcąc napisać Wam coś miłego i pozytywnego o Islandii i zilustrować to zdjęciami nastawiłam w telefonie aparat i czekam... czekam ... Z daleka widać turystę na środku ulicy , pomyślałam, że opiszę go jako tego , który staje gdzie chce i łazi gdzie chce i wstawię zdjęcie tego barana na dwóch nogach i robię to zdjęcie ale co widzę? To nie on jest tu bohaterem , tym prawdziwym , ten prawdziwy jest na drugim planie a raczej takim bocznym  planie. Kilka kilometrów  od miasteczka i darmowej ubikacji. No ale co się dziwić ? Ile to razy zatrzymywaliśmy się w lasku czując naturalną potrzebę ? No ...dużo razy... kto tego nie robił? Ale tam był lasek a tu nie ma nic a natura wzywa i nie pozwala czekać. Co zrobić jak wzywa , ciśnie a krzaków , kamieni , nawet rowu jakiegoś nie widać od wielu kilometrów? Taki turysta przecież wie, że tu wszystko można a już na pewno kucnąć obok auta. Takie ujęcie dzisiaj uchwyciłam. I dzielę się tym tu.  Ale zrobiłam się prostacka a fuj!  Dlatego uważajcie na mnie będąc w Islandii , nie wiadomo czy nie czaję się z telefonem i Wasza dupa nie będzie bohaterką mojego kolejnego wpisu o islandzkich owcach. 





Polacy w Islandii ,wywiad , z którym się nie zgadzam ,

 

    

Czasami nie mogę przemilczeć tematu. Po przeczytaniu wywiadu a właściwie tłumaczenia na FB ( zrzuty na zdjęciach wyżej) muszę się odezwać. Mieszkam na Islandii o rok dłużej niż ta pani i też  mam wyższe wykształcenie. Moja droga do obecnej pracy nie była łatwa. Osiem lat zanosiłam podania, reagowałam na każde ogłoszenie, aż doszłam do ściany i stwierdziłam, że teraz to nawet jak poproszą nie pójdę tam pracować. A jednak zerkałam przez okna na bawiące się przedszkolaki, (mieszkam przez płot z przedszkolem) i tęskniłam. Kocham dzieci, banalne ale co tu dodać. Tłumaczyłam sobie ,że tam jest słabo, że stoją  na deszczu, wietrze i mają słabo, że dzieci to wredne typki a praca z rodzicami..."obyś cudze dzieci uczył " itd ... ale ciągle za tym tęskniłam, więc kiedy w fabryce rybnej rodacy dali mi już tak popalić ,że słów brak( jak dokończę o tym historię , będzie link w tym miejscu) i akurat pojawiło się ogłoszenie o pracy w przedszkolu , zgłosiłam się i pracuję zgodnie z wykształceniem już piaty rok. Dlatego zbulwersowało mnie to co pani powiedział o sugestiach z jakimi spotkała się w przedszkolu. Owszem nakazujemy dzieciom "w przedszkolu po islandzku w domu po polsku" zwracam uwagę na "W DOMU PO POLSKU" . Tu jest duży nacisk na prawa obywatela , nie wyobrażam sobie żeby ktoś chciał wpływać na to w jakim języku rozmawiasz z dzieckiem w domu. Sugestia oddania na weekendy do islandzkiej rodziny to kolejna bzdura, zachęca się do wspólnej zabawy z islandzkimi dziećmi , o korzyściach z tego można zrobić kolejny wpis. Przyjaźń i nauka języka tak na pierwszym planie. Ale pokaż mi islandzką rodzinę, która przyjmie polskie dziecko i będzie się nim zajmować w weekendy! 

Kolejna sprawa tych stanowisk kierowniczych. U nas kierowniczką oddziału najmłodszych dzieci została Polka. Chyba nie zdradzam tu tajemnic zawodowych , można zobaczyć to na stronie przedszkola wiec to żadna tajemnica. Kierownikami, brygadzistami w czterech okolicznych fabrykach są Polacy. Mogę śmiało  postawić tezę, że więcej przeciwko Polakom na tych stanowiskach mają sami Polacy niż Islandczycy.

I jeszcze "pod pozorem braków proceduralnych nie dostała też islandzkiego obywatelstwa". 

Islandczycy co by o nich nie powiedzieć nie naginają przepisów. Jeśli mają powiedziane ,że tak ma być to TAK MA BYĆ. Nie mam na myśli produkcji rybnej , co tam się nagina nie dotyczy tego wpisu. Ja swoje starania o islandzkie obywatelstwo zaczęłam w 2018 roku. Tak chyba z nudów skserowałam co tam było w teczce  z dokumentami i wysłałam. Po jakimś czasie dostałam list ,że to za mało i listę jakich dokumentów mi brakuje.  Nie chciało mi się tym zajmować, nie zależało mi więc zignorowałam temat. Po roku przyszło pismo z wykazem brakujących dokumentów i prośba o ich uzupełnienie.  Nawet troszkę się zaangażowałam ale znowu nie chciało mi się tym zająć. Ale po roku znowu to samo, pismo i wykaz czego mi brak. Pewnie znowu zignorowałabym temat , ale kiedy nie wpuszczono nas do samolotu z paszportem polskim i pani nie rozumiała, że chcemy się DOSTAĆ DO DOMU  to ja zrozumiałam , poczułam potrzebę posiadania obywatelstwa islandzkiego . Czas spędzony w Polsce wykorzystałam na uzyskanie brakujących dokumentów(zaświadczenie o niekaralności) i w sierpniu 2021 roku nareszcie po trzech latach od pierwszego wniosku zebrałam wszystko. Byłam w kontakcie meilowym z panią z biura do spraw cudzoziemców i cały czas czułam, że chce mi ktoś pomóc, że prowadzi mnie i lekko mobilizuje do zajęcia się ta sprawą. Dziecko międzyczasie skończyło 18 lat , więc pani poprowadziła jego sprawę równolegle tak żebyśmy mogli zakończyć wszystko razem. I udało się ! Dzisiaj już mamy Islandzkie obywatelstwo , dzięki dopełnieniu WSZYSTKICH PROCEDUR i pomocy pani z biura do spraw cudzoziemców.( TU opowiadam o egzaminie na obywatelstwo ). Zamiast narzekać , na odmowę proponuję dopełnienie procedur.

"podkreśla też ,że poziom edukacji na Islandii nie jest najwyższy"

To jedno z wielu opinii o Islandii , która mocno mnie porusza. Przyjechałam tu z dziećmi do czwartej klasy i do przedszkola (miał 3 latka, to ten co teraz skończył 18 lat) . Starszy skończył takie tutejsze liceum , młodszy właśnie podąża śladem brata. Nie będę pisać o szkole islandzkiej , długi temat, nie na ten wpis, ale powiem ,że jestem członkiem kilku grup na FB (torty, ciasta, ogrody, domy) i tam wypowiadają się  absolwenci "najwyższych lotów" polskie edukacji, zresztą nie musisz należeć do żadnych grup żeby poczytać wypowiedzi wspaniale wedukowanych rodaków. Powiem tylko tyle , polskiego moje dzieci nie miały w szkole. Wszystko co umieją (czytać , pisać) po polsku nauczyłam ich sama (z oczywiście ich tatą) w domu. Nie pisali długich wypracowań po polsku ale piszą lepiej niż wielu po "wyższych lotów" polskiej szkole. Co to właściwie ten poziom edukacji jest? Co świadczy o "jego wysokości"? Szkoła mogłaby postawić większy nacisk na to żeby wychować szczęśliwych ludzi przygotowanych do życia a nie na sinusy, cosinusy i co to do cholery jest tangens? Nie przypadkiem przywołuję tu matematykę. Często słyszę,  że takie zadania jak tu w szkole średniej u nas rozwiązują w podstawówce. I co z tego? Ja, może nie jestem z tego dumna, ale nie pamiętam większości wkuwanych definicji na fizyce , chemii czy właśnie matematyce, ale pamiętam codzienny strach przed poniżaniem , gnębieniem przez wredne nauczycielki. 

"Islandczycy postrzegają siebie jako społeczeństwo, które wita wszystkich z otwartymi ramionami, ale to nieprawda" " Łatwiej będzie jej mężowi być obcokrajowcem w Polsce niż jej obcokrajowcem na Islandii" żali się pani dalej w swoim wywiadzie

To absolutnie prawda, że witają z otwartymi ramionami! Szczególnie jak przybywamy tu do pracy albo z kasą jako turyści. Oj jacy są gościnni i pomocni wtedy! Ale czy różnią się w tym od innych nacji? 

To oczywiste ,że jak ktoś czegoś chce od Ciebie to jest do rany przyłóż ale jak ty czegoś chcesz to już gorzej. 

 Kiedy w ubiegłym roku po zatrzymaniu nas na lotnisku ,z powodu przeterminowania paszportu wreszcie wróciliśmy do Islandii nasze dziecko ucałowało ziemię z radości. Takiej radości i ulgi nie czuliśmy dawno. Wiedzieliśmy ,że teraz wszystko pójdzie łatwo. Zmiana terminu powrotu to zmiana parkingu na lotnisku , zamiana terminu testów na covid o przedłużonym urlopie w pracy i reakcji naszych pracodawców warto wspomnieć w pierwszej kolejności.  Wyobraźcie sobie w Polsce ,ze pracownik pojechał na urlop za granicę i zamiast wypoczęty stawić się na czas w pracy  powiadamia ,że przegapił datę w paszporcie , musi wyrobić nowy i właściwie to nie wie ile potrwają procedury , nie wie kiedy wróci a potem jeszcze posiedzi sobie na kwarantannie jak długiej zależeć będzie od wyniku testu. Wszystko potrwa co najmniej trzy tygodnie a może być i osiem(jeśli nie uwzględnią szczególnych okoliczności , paszport będzie za  sześć tygodni a kwarantanna kolejne dwa).

No co powie Polski pracodawca? A nasze panie dyrektorki :" Nie martw się , daj znać kiedy będziesz mogła przyjść, tylko najpierw zrób test na covid" A u męża " Nie martw się ,  pij dużo piwa, pracy na razie jest mało , damy radę, daj znać kiedy wrócisz, tylko najpierw zrób test na covid". 

Daty testów przełożyli nam automatycznie, byliśmy w systemie , zapłacone ,żaden problem, parking nie chciał się otworzyć, (dwa razy był dopłacany), więc pan z obsługi otworzył go po prostu jak zobaczył nas w kamerce. Tu wszystko jest w systemie, łatwe, bezproblemowe...

Latem kupiliśmy wannę i nóżki do niej , zadzwoniłam jeszcze zanim ją wysłali i powiedziałam, że jednak jej nie chcemy a nóżki odwieźliśmy po miesiącu, nawet nie pytała pani o paragon tylko numer ewidencyjny i wszystko miała w systemie. Pieniążki przelane , transakcja anulowana, bez problemu. Pamiętam reklamacje w Polsce i nie byłam tam cudzoziemcem, więc nie zgodzę się, że łatwiej tam niż nam tu. 

To tylko kilka ostatnich przykładów, przez piętnaście lat nazbierało się tego więcej. Oczywiście nie odbieram pani prawa do opinii i rozumiem jej złość. Sama nie raz chciałam uciekać , ale z całkiem innych powodów z tymi wymienionym po prostu się nie zgadzam i dlatego wyraziłam swoje zdanie.

Nie wiem kto dokuczył mi bardziej za granicą ? Jakby to dało się zważyć na wadze to chyba nasi rodacy wygraliby z Islandczykami. Nasi może to z powodu tej cudownej edukacji są tak wredni dla siebie nawzajem, że tematu nie przegadasz a Islandczycy są przecież u siebie i jeśli nie akceptujemy ich  możemy wracać do Ojczyzny, ceny już tam prawie islandzkie to poczujemy się dobrze ...

Ja na zawsze będę rozdarta pomiędzy Polską a Islandią . Muszę więcej pisać o tym co mi się tu podoba , bo skupiam się raczej na tych złych emocjach i trudno z tym żyć. 

niedziela, 4 lipca 2021

wulkan na Islandii 2021

 Od marca leje się lawa w dolinie Galdingadalur, krater nazywa się Fagradasfjall i to pierwsze ale nie ostatnie islandzkie nazwy w tej przygodzie. Lawa leje się od marca ale my dopiero dzisiaj ,26 czerwca wybraliśmy się na spacer żeby to zobaczyć. Wreszcie dzień był słoneczny i zapowiadała się piękna pogoda aż do odwołania. Wcześniej, wiosną można było podejść do samego pęknięcia w ziemi , spacer w trudnych górskich warunkach trwał trzy godziny ale nasza ciekawość była tak mała ,że nie chciało nam się tam iść. Jednak mieszkając tu nawet nie wypada tego nie zobaczyć na żywo. Ludzie jadą z drugiego końca świata więc i my wreszcie ruszyliśmy się z Hellissandur. 

Około 50 kilometrów za Reykjavikiem w stronę lotniska międzynarodowego w Kefalviku skręcamy w drogę do Grindaviku, mijamy jedną z największych atrakcji Islandii Błękitną Lagunę i wspomniany Grindavik i już z daleka widać parking absolutnie dziki ale płatny ok30 złotych (płacimy telefonem  przez aplikację) jak już się uda zaparkować i nie urwać podwozia( jednak trzeba kupić "wyższe" auto bo tym szorujemy po islandzkich atrakcjach) idziemy w kierunku dymku i razem z niezłym tłumkiem ciekawskich. Na pierwszym rozdrożu decydujemy się na drogę w lewo (przypadek?) i oglądamy lawę z bliska. Nie cieknie, stoi zastygła ale dymiąca miejscami, nic dziwnego ,że turyści włażą na nią i robią sobie fotki, dzisiaj też pani w pięknych gumiaczka gięła się  na lawie. To jednak nie jest zupełnie bezpieczne, nie wiadomo czy tam pod spodem wszystko solidnie zastygło, w końcu to LAWA. Nie podchodziliśmy tam gdzie mocniej dymiło bo to nie wiadomo co ten dym zawiera ale poszliśmy w górę za wszystkimi żeby podejść bliżej wulkanu. Wspinaliśmy się około godziny i z bardzo daleka zobaczyliśmy ogień buchający z krateru! Wspinaczka była miejscami naprawdę niebezpieczna , stromo i po  osuwających się kamyczkach, starsi ludzie mieli duże trudności a przecież ja też jestem starszy LUDŹ. W dodatku okazało się, że zapomniałam zabrać sportowe ubranko i maszerowałam w ulubionym sweterku od Zary i z kurteczką różową od  Luisy.  Na trasie były też inne  paniusie w różowych fatałaszkach i od razu łapałyśmy nić porozumienia, było więc miło i brakowało tylko reklamówki z biedry i sandałków. Na szczęście odpowiednie  buty zapakowałam i mogłam maszerować bezpiecznie.  

Z góry niesamowite widoki, doskonale widać i dolinę , którą płynie lawa i drogę , którą ma zalać i ocean do którego zmierza. Zapowiadają, że do oceanu dotrze za dwa tygodnie ale już wczoraj czytałam, że chyba szybciej bo wywala jakby więcej więc tak naprawdę nie wiadomo. Teren jest bezludny ale akurat na trasie lawy jest jeden samotny dom już opuszczony przez mieszkańców, co za pech, że akurat  tędy ta lawa płynie. Zaleje go na pewno jeśli się nic nie zmieni. 

Po godzinnym marszu pod górę stwierdziliśmy, że dość wrażeń. Bałam się o moich panów zwłaszcza ,że widzieliśmy na dole karetkę , już ktoś nie dał rady zejść o własnych siłach. krokomierz pokazał ponad 13 tysięcy kroków  od rana więc i czuliśmy się zmęczeni. Wróciliśmy spokojnie do stolicy na nocleg.  Nie wiadomo jak długo jeszcze ten wulkan będzie aktywny, codziennie są na ten temat informacje i raz leje mniej raz więcej , raz wyrzuca lawę wysoko a potem się uspokaja , raz robi to często by potem pluć co chwilkę. Obserwują go dokładnie , widać helikoptery nie tylko te turystyczne. Można podlecieć tam blisko i lądować ale nawet nie wiem ile taka atrakcja kosztuje, na pewno zbyt drogo jak wszystko tutaj.

 Na pewno warto tam się wybrać i samemu ocenić jak daleko iść. Jest to wycieczka dla sprawnych wędrowców ale i starszych  i dzieci nie brakuje na trasie. Można zapomnieć o sportowych ubrankach ale już o butach na pewno nie . Pomimo pięknej pogody zakładałam i zdejmowałam kurtkę kilka razy jak to na Islandii raz wieje raz grzeje. Mieliśmy ze sobą picie ale plecaki zostały w domu z kurtką więc batonik w kieszeń a butelka z wodą w rękę i to na pewno wystarczy na podstawową wycieczkę, chyba ,że ktoś planuje dojść do samego krateru. Na dalszą trasę  na pewno trzeba być lepiej przygotowanym. 








 





 





 


















wtorek, 15 czerwca 2021

egzamin z języka islandzkiego na obywatelstwo

 to tylko jeden dzień z życia....


Czwarty czerwca jest dniem szczególnym w naszym życiu, rocznica ślubu a w tym roku akurat tego dnia zaplanowano egzamin z języka islandzkiego . Dokumenty o obywatelstwo  złożyłam dawno temu, ale podeszłam do tematu dość luźno. To znaczy nie doczytałam dokładnie  czego potrzeba i tak wysłałam sobie co tam miałam w domu. No niestety nie, wymagania są dość konkretne a lista jest długa. Przysłali mi dokładny wykaz czego oprócz mieszkania tu minimum 7 lat potrzebuję. Największą przeszkodą było to co mogę uzyskać tylko  w Polsce zaświadczenia o niekaralności. Okazało się ,że ambasada nie będzie pomocna ale mogę postarać się o to zaświadczenie za pośrednictwem konta w banku. Wszystko szło dobrze do momentu gdzie miałam podać kod z karty kodów, po trzecim błędzie zorientowałam się ,że używam karty męża , nie zadziałało ale skutecznie zablokowało dostęp do konta. Odblokować mogę telefonicznie ale bank musi oddzwonić na jeden z  dwóch podanych  przeze mnie numerów , jeden mam do pracy , w której nie pracuję od 15 lat a drugi do mieszkania , w którym nie mieszkam od 15 lat. Zagranicznego numeru bank przyjąć nie chciał już nie pamiętam dlaczego. Konto zablokowane,  zaświadczenia brak, sprawa odroczona, po jakimś czasie przypomnieli o sobie i przysłali mi listę "braków" , akurat zbliżały się wakacje. Przypadek sprawił, ze zostaliśmy w Polsce dłużej niż planowaliśmy  TU więc był czas na spokojną wyprawę do Sądu po zaświadczenie. Myślałam ,że to będzie złożenie wniosku, bieganie po piętrach po znaczki , czekanie tygodniami na zaświadczenie a tu opłata w jednym okienku, wniosek na ścianie przed biurem i największy szok, pan po prostu wprowadził mój pesel do swojego komputera i za pomocą jednej pieczątki załatwił sprawę. Szok dłużej trwał niż pobyt w Sądzie. Okazało się jeszcze, że moje dokumenty muszą mieć apostille czyli potwierdzenie autentyczności. Islandzkie biuro sugerowało wizytę w naszej ambasadzie ale i TĄ sprawa nasza ambasada się nie zajmuje ... co oni tam właściwie robią ? Na szczęście można to załatwić pocztą, jak też tłumacza, bo miejscowy chciał jakieś krocie za tłumaczenia. Jeszcze kilka świstów ,że nie zalegam z długami, nie pobieram zasiłków ,nie zalegam w naszej gminie z opłatami, o dochodach za ostatnie 3 miesiące, o podatkach za ostatnie 3 lata  i o niekaralności tu na miejscu.

 Muszę dodawać ,że każdy papier trzeba opłacić? Ktoś policzył, że wszystko ponad 100 000 isk . Na tym etapie został ostatni punkt : egzamin z języka islandzkiego (oczywiście nie darmowy - 35000 isk. ) Słyszałam od znajomych ,że "załatwiali " sobie ten egzamin jednym telefonem od znajomego Islandczyka , który TAM dzwonił , mówił, że osoba  rozmawia i po sprawie. Poprosiłam moje koleżanki o pomoc w tej kwestii. Oczy mają wielkie do tej pory. Trudno myślę sobie , odpuszczam, ale moja polskojęzyczna koleżanka z pracy powiedziała, że ten egzamin jest w czerwcu. Jak to warto rozmawiać w jakimkolwiek języku. Zapisałam się na ten egzamin ale podjęłam desperacką próbę i napisałam list ,że tu mieszkam 15 lat, mam Synowa Islandzką, mam wnuczkę w połowie Islandzką , mam ponad 200 godzin kursów i pracuję od czterech lat jako nauczycielka ich dzieci, skoro mogę uczyć dzieci to chyba i umiem coś tam mówić, ale pozostali głusi na moje skomlenia ( zostaje pytanie czy tamtym rzeczywiście udało się bez egzaminu czy to kolejne kłamstwo na liście zmyślonych historii miejscowych mitomanów)  . 


Kto chciał poczytać o egzaminie powinien przeskoczyć w TO miejsce. Egzamin był o 13.00 . Zebraliśmy się w poczekalni. Same egzotyczne twarze,  ok 40 osób i tylko ja z Polski. Chwilę przed czasem przyszła pani , sprawdziła listę i dokładnie , pomalutku wyjaśniała kolejne kroki, przeszliśmy do sali egzaminacyjnej. Koperta na stoliku a w niej zadania. Najpierw dwa dialogi do posłuchania i do nich pytania, potem dwa teksty  do poczytania  samodzielnego i do nich pytania, potem opowiedz w co najmniej pięciu zdaniach co widzisz na obrazku , i na koniec części pisemnej opowiedz w co najmniej pięciu zdaniach i swoim dniu. Bułka z masłem. Po drugim czytaniu ktoś zawołał że chce jeszcze raz, myślę, dobrze ! JA zrozumiałam! ale jak już pozwolili przejść do czytania to zbladłam, bo  kiedy ja byłam w połowie pierwszego tekstu  jedna pani już skończyła! Myślę, nie dobrze! Trzeba się skupić. Lepiej napisać mniej a poprawnie czy więcej ale z ryzykiem błędów...jak na maturze . 

Wyszłam z sali jako 5 i usiadam na kanapie obok jedynej pani , którą podejrzewałam o Polskie pochodzenie, zagaduję wiec  oczywiście po islandzku  "skąd jesteś?" ale odpowiedź pokazała tylko braki w mojej edukacji, nie znam takiego kraju, ale faceta ma Polaka wiec się pięknie uśmiechnęła a tu  kobieta z krzesła " proszę nie rozmawiać " !Mówię jej przepraszam, ale my nie o egzaminie przecież. Zamiast się ucieszyć , podsłuchać nas i wypuścić z dyplomem kazała siedzieć cicho. Po chwili poszłam na egzamin ustny. Pani włączyła nagrywanie i zadała kilka podstawowych pytań, potem pokazała obrazki i kazała opowiadać co na nich widzę, jacyś ludzie na ulicy, jakieś dzieci z piłką , rodzinka na pikniku takie tam a potem rozmowa o jedzeniu , co tam lubię a co w restauracji zamawiam i koniec . Mowę ,że to stresująca dla mnie sytuacja a pani ,że niepotrzebnie bo dobrze mi poszło. Najgorsze, że na wyniki trzeba czekać 4 do 6 tygodni, ale przynajmniej wyślą informację do właściwego urzędu.  Wychodząc z budynku spotkałam pana , który też zdawał. Zapytałam jak mu poszło a on odpowiedział po angielsku, że jest tu drugi raz i że TO TYLKO JEDEN ,KOLEJNY DZIEN Z ŻYCIA ....

za dwa tygodnie dopiszę jak mi poszło....albo "spalę się ze wstydu" i nic już nie napiszę 


PS. 7 lipca przyszedł wynik egzaminu, zdałam ! Teraz pozostało czekać na decyzje urzędu o przyznaniu obywatelstwa, mam nadzieję, że nie będą wymagać od nowa dokumentów , które były ważne miesiąc . Czekamy ...


PS. 14 lipca z Utlendingastofnun biuro , które rozpatrzy wniosek, przysłało zapytanie o egzamin, bo chcą rozpatrywać ale brak tego egzaminu. Na egzaminie jasno ale w języku obcym powiedzieli, że wyślą sami i my nie musimy już wysyłać . To samo było w mailu z wynikiem egzaminu, jednak nie wysłali , albo niesłusznie zdałam, bo nie rozumiem. Wysłałam szybciutko dyplom a za dwa dni kolejny mail tym razem potwierdzający moje obawy. Syn miesiąc temu ,13 czerwca skończył 18 lat ,więc nie mogę za niego decydować i uczynić go islandzkim obywatelem. Mamy złożyć wniosek jeśli Młody chce , taki specjalny dla  ludzi w wieku 18 -21 lat . Już poszedł pocztą elektroniczną a jutro wyślemy zwyczajną. Na pewno będzie konieczna opłata 25000isk (780 zł) . nie pamiętam też czy zapłaciłam za mój wniosek , składałam pierwszy w 2018 roku, można nie pamiętać ale skoro zajmują się jeszcze moimi papierami to zakładam, że tak. Jeśli nie na pewno się upomną w stosownym momencie. Czekamy...


PS. 14.09 2021 Byłam już zniecierpliwiona czekaniem , nawet szukałam pomocy na FB Polonia w Islandii 


ale jak widać mało odpowiedzi i mało konkretów.  I wreszcie dzisiaj 14 września przyszła poczta duża koperta a w niej decyzja... Mamy to ! Od dziś mogę wpisać w rubrykę OBYWATELSTWO  dwa obywatelstwa. Jak się z tym czuję? Nikt na lotnisku nie powie mi, że  "wyjeżdżam do Islandii", teraz to ja wracam do domu, do kraju , którego jestem OBYWATELKĄ , nie jestem już tu gościem, rezydentem. Jestem OBYWATELKĄ ISLANDII . 

niedziela, 11 kwietnia 2021

pielgrzymka w Islandii




Jakiś czas temu znalazłam informację o pielgrzymce z Reykjaviku do miejsca objawienia na półwyspie Snaefellsnes. Oniemiałam, mieszkam tu od prawie piętnastu lat i nie miałam pojęcia ,że niedaleko miało miejsce takie wydarzenie. Znalazłam informacje ,że w 1230 biskup Guðmundur Arason ujrzał Matkę Boską i poświęcił źródełko, które tam się znajduje. Miejsce to jest jednym z nielicznych bądź nawet jedynym w krajach skandynawskich w którym notuje się objawienie Maryjne. Oczywiście postanowiliśmy przy najbliższej okazji odnaleźć Mariulind, niestety pogoda nie dopisywała aż do dzisiaj. Pogoda piękna chociaż akurat spadł śnieg(10.04.2021). Pojechaliśmy ok 35 kilometrów od domu czyli z Hellissandur w kierunku Arnarstapi. GPS pokazywał dokładnie miejsce naszej pielgrzymki , skręciliśmy w drogę do hotelu Hellnar , po prawej stronie jest duża mapa więc mieliśmy pewność, że kierunek jest dobry. A GPS oznajmia "jesteś na miejscu" . Widzimy przecież ,że na pewno nie, ale kłócić się z GPS? Kierując się mapą , którą zobaczyliśmy na wjeździe dojechaliśmy do parkingu na końcu dobrze znanej nam drogi. Z tego parkingu prowadzi ścieżka spacerowa aż do Arnarstapi, ale autem nie da się jechać dalej a według tej mapy owszem. Wracamy więc pod kościółek ,który widzieliśmy na zdjęciach Pielgrzymów z Reykjaviku, ale tam droga kończy się znakiem zakazu wstępu na teren prywatny i kupą śniegu. Nie poddajemy się, wracamy na ten parking i zdajemy się na nasz instynkt i orientację w terenie. Poszliśmy ścieżką po śladach wydeptanych w śniegu w kierunku Arnarstapi, aż do czerwonego domku letniskowego ukrytego między drzewami. Stwierdziłam, że to ostatni moment żeby skręcić, ponieważ za górą to już nie będzie widać kościółka a z miejsca objawienia było go widać. Skręciliśmy więc, ale śnieg był prawie po kolana i skończyły się ślady wydeptane przez naszych poprzedników. Brnęliśmy w śniegu jeszcze chwilkę i już mieliśmy zrezygnować z postanowieniem powrotu po roztopach ale zauważyłam ledwie wystającą ze śniegu deskę z napisem: "Mariulind 0,3 km", czyli to tylko kilka kroków. W śniegu  i pod górkę, wzdłuż płotu, aż do miejsca gdzie widać było kościółek i domki letniskowe i już było widać figurkę, przy skałach , w zacisznym miejscu nad źródełkiem, którego woda podobno uzdrawia( z bliska wyglądała na bagienko więc pewnie zimą nie ma swoich cudownych mocy). Patrzyłam z bliska na białą figurkę Najświętszej Panienki , otaczająca cisza i spokój, nikogo oprócz nas , żadnych problemów, pustka , bezludzie... 
Nie było łatwo tu trafić ale na pewno jeszcze wrócimy. Nie ma tam zasięgu dlatego nie dodaliśmy poprawnej lokalizacji ale jeśli ktoś zobaczy zdjęcia tego miejsca i znajdzie się w pobliży hotelu Hellnar to na pewno trafi a jeszcze jak przeczyta moje wskazówki to już nie zabłądzi na pewno. Uważam, że to bardzo interesujące miejsce i powinno być bardziej  reklamowane, ciszy wystarczy dla wszystkich ...
zaraz za granicą Hellisandur zaczyna się park narodowy

 droga prosta i pusta , latem będą tu barany a może nawet turyści

 w oddali "trolle" jak ruiny zamku, a to tylko samotne skały



 wulkan, na który można się wspiąć po paskudnych schodach i podziwiać widoki aż po horyzont i zajrzeć do środka , a tam : NIC , trawa i kamienie 


   
a GPS na to "jesteście na miejscu" a my na to "niemożliwe"

dokładnie na wprost, przy górze jest cel naszej podróży 

nie wiem kto rysował tą mapkę ale dokładny nie był 







 




w tych warunkach to był jedyny drogowskaz, być może jak śnieg stopnieje znajdziemy ich więcej i tez łatwiej będzie trafić 









tam na dół prowadzi droga na Arnarstapi i tamtędy można dojść do Mariulind



przy sezonowym barze świeci się żarówka, jak niektórzy twierdzą prąd mamy tu za darmo , to się świeci 

za mną widać ścieżkę, którą przedeptaliśmy , tu należy skręcić , tam obok drzew  znaleźliśmy deskę - drogowskaz wystającą ze śniegu 

sezonowy bar, latem były tam tłumy, czy będą w tym roku...

czego nie robi się dla wygody turystów, paskudne ale wygodne kładki z Hellnar do Arnarstapi, na szczęście nie zabudowali całej trasy i miejscami można poczuć naturę pod stopami

 przy tym domku czas skręcić, chociaż nie wątpię, że znajdziemy inną drogę  
 i nieprawda ,że tam tylko figurka, są też znicze i doniczki ale nie dla nich tu szliśmy...




 to nagrywane jest z dźwiękiem, taką ciszę można "usłyszeć "  w wielu miejscach