Translate

sobota, 27 lutego 2021

Tort czekoladowy

 ciasto:

1 i 3/4 szklanki mąki 

2 szklanki cukru

3/4 szklanki kakao

2 łyżeczki sody

1 łyżeczka proszku do pieczenia

1 łyżeczka soli

1 szklanka maślanki

1/2 szklanki oleju

2 łyżeczki ekstraktu waniliowego

2 jajka

1 szklanka kawy( np. z 3 łyżeczek rozpuszczalnej)

mokre osobno zmieszać, suche przesiać osobno i połączyć  wszystko rózgą delikatnie, piec 3 osobne ciasta ponieważ jest tak mokre, że przekroić trudno chociaż da się 180 C ok 20 minut

Piekę w różnych foremkach , zależy jaki tort ma powstać, jest to porcja na 3 normalnej wielkości brytfanki 

KREM:

200g masła

80g cukru pudru

2,5 tabliczki  gorzkiej czekolady

330ml śmietanki kremówki 

alkohol (u mnie pomarańczówka)

śmietankę zagotować , wrzucić połamaną czekoladę , rozpuścić, wystudzić, masło utrzeć , do utartego masła wlać masę czekoladową i ubić , cukier puder do smaku, czasami mam bardzo gorzką czekoladę 70- 80%  wtedy potrzeba cukru.

Krem robię innym sposobem niż w przepisie , który dostałam na początku. Tam było :masło utrzeć z cukrem dodać  rozpuszczoną czekoladę  i po łyżce ubitą śmietankę, tym sposobem krem zawsze się ważył, wtedy stawiałam miskę w kąpieli wodnej i ubijałam dalej, był uratowany. Od kiedy rozpuszczam czekoladę w śmietance krem się nie waży.

POLEWA:

200g czekolady

200ml śmietanki

1 łyżeczka żelatyny 

1 łyżka wody

czekoladę rozpuścić w śmietance, w tym czasie żelatyna pęcznieje w łyżce wody, żelatynę rozpuszczam w mikrofali (15 sekund)  wlewam do czekolady i czekam aż zacznie tężeć , sprawdzam łyżką a potem na torcie czy już ładnie spływa, jeśli spływa zbyt wolno można podgrzać, polewa jest lśniąca i miękka stosuję ten przepis do wszystkich ciast z polewą 

DODATKOWO: dżem truskawkowy, wiśniowy lub inny ulubiony

Tort ozdobiłam cukrowym koszyczkiem z karmelu , bezikami i jadalnym brokatem, ten koszyczek powstał ze 165gcukru 45 ml wody 35 g glukozy , zagotowałam to wszystko ale nie tak długo jak kazała pani na yutube bo i tak już było czarne i dymiło na całą kuchnię, skończyłam więc to podgrzewanie znacznie wcześniej , wylałam na silikonową matę  a jak przestygło i nie spływało już tak szybko ułożyłam na termosie w ten kształt, wydaje się to trudne ale takie nie jest , następnym razem nie będę aż tak długo gotować żeby karmel nie był taki ciemny. 


Przepis na to ciasto czekoladowe dostałam od bratowej, krem był do tego karmelowy i to było pyszne ciasto świąteczne, jednak jak zaczęłam piec torty na zamówienie potrzebowałam dobrego czekoladowego ciasta i to nadaje się wyśmienicie. Bratowa już nie pamięta ,że dała mi ten przepis ale ja mam go zapisanego pod jej imieniem i u mnie zawsze to będzie "ciasto od Justynki". Dodaję do tego różne kremy, różne dżemy, wspaniale smakuje z kremem milki wey i z karmelowym, pyszne jest z kremem oreo. Nie wymaga ani robota ani  nie ma specjalnych tajemnych  potrzeb typu "wszystkie składniki muszą być w temperaturze pokojowej " bo się nie uda! Wszystko się uda! Patyczkiem sprawdzam czy się upiekło , bo czasami używam innej blaszki i jest grubsze albo cieńsze dlatego muszę kontrolować czas pieczenia .Powodzenia i smacznego

niedziela, 14 lutego 2021

wesele Oli

 Nie planowaliśmy wyjazdu na wakacje w tym roku, bo wiadomo  wszyscy szleją z wirusem, ale zadzwoniła kuzynka, że ich córka postanowiła w lipcu wyjść za mąż. Nie było się nad czym zastanawiać, pojedziemy TYLKO na wesele, zachowamy WSZYSTKIE zasady zalecane przez władców i wrócimy zdrowi do domu. Decyzja zapadła, uzgodniliśmy wyjazd z Dziećmi z Norwegii i kupiliśmy bilety. 

Zamiast spokojnie czekać i cieszyć się wyjazdem obserwowaliśmy sytuację tzw pandemiczną. Okazało się, ze z lotem naszym jest wszystko dobrze tylko wirus zaatakował kopalnie i górników, no to zamknęli lotnisko w Katowicach. Ci okropni górnicy rozwieźli tego wirusa dalej w Polskę i dlatego trzeba było ogłosić ten Śląsk czerwoną strefą. Ładnie, lotnisko zamknięte ,poczekamy, spokojnie, może jeszcze otworzą, albo wyślą nas do Warszawy w sumie to nic takiego. Rzeczywiście bliżej wyjazdu okazało się, że można lądować w Katowicach. Na lotnisku w Reykjaviku szok, tak mało ludzi to ja nie spodziewałam się zobaczyć, ale było to nawet fajne. Wsiadaliśmy do samolotu tez w maskach , człowiek ledwie spojrzał w paszport, ale na pewno nie na zdjęcie i na to czy pod maską jest ta sama osoba co na zdjęciu w paszporcie, byle szybko bo samolot stygnie. Mijaliśmy się z ludźmi wysiadającymi więc kto uwierzy ,że tam przeszła jakakolwiek dezynfekcja w środku samolotu, niby kiedy??Dali nam przy wsiadaniu szmatki do dezynfekcji wielkości pudełka zapałek, co mam tym wytrzeć ? Kciuka?

W Katowicach wyjechał po nas brat, żebyśmy nie musieli niczego dotykać w tej skażonej strefie. Mieliśmy tylko bagaż podręczny, wiadomo, im krócej tym lepiej. W samolocie wypełniliśmy karty lokacyjne żeby wiedzieli gdzie i z kim będziemy spędzać czas. 

  Biegiem z tego lotniska, nawet siku postanowiliśmy zabrać jak najdalej od zarazy.  I to był koniec przestrzegania zasad. Dalej to już czyste szaleństwo. Uściski i powitania z Przyjaciółmi z Rodziną. Spotkanie z Rodziną Panny Młodej i Pana Młodego , wszyscy buzi buzi i tuli tuli. Wesele jak się okazało nie podlega przepisom o coronie , ponieważ w tych mądrych rozporządzeniach ujęto sale weselne i restauracje ale nie remizy strażackie, wiec sanepid nie ma czego tu szukać, bo nie ma podstaw. Nie dotyczą naszej imprezy żadne ograniczenia no to zaczynamy od poniedziałku, wyroby wędliniarskie .We wtorek kto mógł i chciał przybył na sale weselną , kucharka zarządzała kuchnią a my znaleźliśmy sobie robotę na sali. Mycie naczyń, ustawianie stołów , krzeseł... Oczywiście byli tam ludzie odpowiedzialni za salę, dotykaliśmy wszystkiego, witaliśmy się z każdym z bliższymi bliżej z dalszymi bez kontaktu, ale kto nie chce uściskać nawet tylko znajomego jeśli nie widział go kilka czy kilkanaście lat. Przyjechała Bratowa z Niemiec,  dwa dni spędziła po drodze u dzieci w Poznaniu, przyjechał brat Pana Młodego z Anglii, nie wiem gdzie przystawał po drodze ale na pewno nie wiózł siku do domu z UK.  Przyjechał mój Brat z Rodziną z Międzyzdrojów, tam gdzie Ślązacy zawieźli wirusa. Brat gra na imprezach na molu w Międzyzdrojach, co wieczór dziki tłum i powiedzmy ,że ktoś tam  myślał o zasadach ale na pewno nie tych wirusowych. Tak piszę żeby było jasne ,że nie tylko Lubelskie było na tym weselu.

Środa też była na sali, bo tam masa roboty, wszystko robimy sami bo kto zrobi skoro zabaw hucznych w pandemii nie urządzać! Czwartek fryzjer, kosmetyczka , przecież jakoś trzeba na tym weselu wyglądać. I galeria, chociaż postawiliśmy na ubrania z szafy żeby nie łazić niepotrzebnie po galeriach, ale jak już jesteśmy i czynne to do galerii marsz, zawsze coś się w domu przyda skoro już tu jesteśmy . A tam niby maski każdy ma ale tłumy ludzi, jak niby się ustrzec wirusa jeśli jest?  Jeszcze troszkę byliśmy skłonni wierzyć w zasady i ich przestrzegać ale przyszedł dzień wesela.

 Zasada nie składać życzeń w kościele, więc przeniosło się to na salę , kolejka do Młodych i wszyscy od serca buzi buzi! Dwie ubikacje na 150 osób, wprawdzie jakaś flaszka do dezynfekcji stoi ale i do niej  kieliszki, wiadomo dwa kible na 150 ludzi kolejki długie i nudne , nie będzie rodzina tak stać o suchym pysku. Stał też spray dla sanepidu, którego nikt się nie spodziewał, mówili przecież , że nie mają nic do tej imprezy, no ale jakby zmienili zdanie to spray jest. Nie widziałam, żeby ktoś z niego korzystał, albo żeby płynu ubyło. Szaleliśmy prawie do rana a w niedzielę poprawiny i od nowa! Weselny pyton, kółeczko i całusy z Rodziną "a od tych gości ich znów goście ", przecież jeśli nie my to na pewno Rodzice Państwa Młodych a my już ich owszem , więc mogę śmiało powiedzieć ,że wymieniliśmy całusy ze wszystkimi 150 osobami na weselu. I tak 3 dni, bo w poniedziałek już w bardziej kameralnym gronie ale z 50 osób przybyło pod namioty  rozstawione na podwórku Panny Młodej. 

 Brakowało mi tylko moich dzieci, przestraszyli się norweskiego prawa i zostali w domu. Mój syn był w trakcie załatwiania zezwolenia na pobyt stały w Norwegii. Gdyby wpadli nagle na pomysł, że mogą wrócić tylko mieszkańcy to moje dziecko musiałoby wysłać córkę i narzeczoną do domu a sam zostać np u babci w Polsce. Zwariowali z tym wirusem! A co gorsze pojawił się nowy , bezobjawowy wirus! czyli choroba, śmiertelna, zabija bezlitośnie tylko bezobjawowa jest ! Co to ma być?? Zaczęłam się bać nie tego, że zachoruję ale tego ,że teraz mogą mi wmówić jakieś bezobjawowe bzdury. Jednak wierzyłam ,że na lotnisku w Keflaviku zrobią nam uczciwie testy i wykluczą zarazę. W piątek pożegnaliśmy się ze wszystkimi i pojechaliśmy na lotnisko , do Katowic oczywiście. Pociągiem, i od rana do południa spędziliśmy czas w galerii handlowej. Około południa w galerii zrobiło się tak tłoczno, że  postanowiliśmy pojechać na lotnisko. Żadnych problemów, autobusem na lotnisko. Pierwszy raz w życiu na paskudnym katowickim lotnisku spotkaliśmy fajnych ludzi przy odprawie, przeszło wszystko gładko  i szybko. Aż tu nagle miła pani pyta "jak decyzja bo syn nie leci". Jeszcze trochę jęczeliśmy na tym lotnisku , mąż owszem ale ja nawet nie miałam cienia nadziei ,że nas wypuszczą. Okazało się ,że w tym wirusowym szaleństwie tak się daliśmy ponieść, że zapomnieliśmy sprawdzić paszportów. Naszemu dziecku  skończył się termin ważności paszportu. Jęki nie pomogły, pani poradziła nam iść dać łapówkę lekarzowi ,że niby syn jest chory i za dwa dni dostaniemy paszport za tą łapówkę bo ona takie przypadki zna.  Ale jakie leczenie pytam?? My chcemy do domu! My TAM mieszkamy ! Ale kogo to , skoro paszport nie ważny.  Takie rzeczy zdarzają się jakimś patałachom ale ...ups tez okazało się ,że jesteśmy patałachami! A ta słaba kontrola w Keflaviku przy wylocie wcale nie pomogła, gdyby nam zwrócili uwagę na datę mielibyśmy czas na działanie a nie tylko "weselny pyton" . Ale co teraz ? Trzeba wracać do Lublina. Szybko do autobusu, okazało się, że nasz kierowca Ukrainiec zresztą jeszcze nie odjechał i  szczerze zmartwiony naszym nieszczęściem (głupotą?) powiedział, że możemy wracać na te same bilety bo ona tam dobę czy coś są ważne. I to tyle oszczędności w tej sytuacji. Potem same koszty, biletów przebukować nie mogliśmy bo pan powiedział, że możemy ale tylko powrotne:" TO SĄ POWROTNE"  ale chyba nie o to im chodziło. Na dworcu mieliśmy to szczęście ,że EXpres z Wiednia do Warszawy był opóźniony 2 godziny i zaraz miał wjechać na peron. Brat zgodził się wyjechać po nas do Warszawy i tak zamiast lądować w Reykjaviku "wylądowaliśmy" w stolicy ale Polski. W weekend udało się załatwić tylko zdjęcie do paszportu , nie TYLKO ale AŻ! 

Rodzina czekała na wynik testu na koronę , który obiecaliśmy im rano w sobotę a zamiast tego spotkaliśmy się znowu i staraliśmy się cieszyć dodatkowymi dniami wspólnymi. Okazało się, że zwyczajną drogą na paszport czeka się do 6 tygodni ale w naszej sytuacji można zastosować nadzwyczajny tryb i będzie szybciej . W dodatkowym czasie postanowiliśmy pójść do dentysty, na osiedlu  brata klinik  dentystycznych jak  rodzynków w serniku, ale jak zapukaliśmy do drzwi to przerażona pani kazała iść do domu i umówić się telefonicznie , bo tylko pacjent może wejść do środka , jak wejdę żeby zamówić wizytę to ona będzie musiała dezynfekować całą klinikę ! To już nie chcę !   Kupiliśmy nowe bilety do domu a mina dziecka z nowym paszportem bezcenna! W czasie oczekiwania na paszport chodziliśmy codziennie na Stare Miasto w Lublinie,  akurat straganów na rozstawiali  Jarmark Jagielloński pełną parą. Wieczorami pokazy fontanny na Placu Litewskim. Niezapomniane wrażenia , lato ,ciepło, lody wszędzie tłumy ludzi...  

     I wszystko było super aż do samolotu. Takiego zachowania obsługi  jeszcze w życiu nie widziałam a z chamstwem już nie raz miałam do czynienia. Olewali nas totalnie, obgadywali pasażerów, rozmawiali sobie stojąc tyłem do wsiadających , nie tylko nie witali na pokładzie ale nawet nie raczyli odpowiedzieć na "dobry wieczór".  Ale co tam byle do domu! 

Już nawet te maski mi nie przeszkadzały, siedzę i lecę.  Udało się nam też zamienić z innym pasażerem miejsce bo okazało się, że narobili zamieszania i pozamieniali ludziom miejsca. Nie mam pojęcia czemu to miało służyć?  Wszyscy wściekli szukali najbliższych i zamieniali się na potęgę. Jak teraz dojdą kto za kim siedział jak okaże się, że ktoś miał wirusa? Zapłaciliśmy za  wybór miejsc ale kogo to obchodzi w taniej linii? 

Jakiś dobrze wstawiony człowiek stał bez maski i dyskutował na przejściu ale nikt na to nie reagował. Wyjęła sobie telefon żeby zrobić fotkę temu cudakowi a tu z tyłu pani stewardesa do mnie : proszę nie robić zdjęć!, Ja na to bezczelnie " nie robię! a ona :robi pani! widziałam!" a ja : "TAK?? A TEGO BEZ MASKI PANI NIE WIDZI ? TO MOŻNA MASKI ZDJĄĆ? TO JA TEŻ ZDEJMUJĘ ! I MOŻE NIECH WSZYSCY ZDEJMĄ!" Pani wróciła na ziemię i pobiegła szarpać się z pijanym bez maski. Zapomniała o moim telefonie, tylko wracając na tył samolotu rzuciła proszę skasować zdjęcie, ale już miała nową awanturę, Jedna pani zsunęła maskę z nosa. Kłóciły się naprawdę ostro aż obiecano pasażerce policję na lotnisku! Faktycznie Policja wyprowadziła nieszczęsną kobietę. Skończyło się na spisaniu danych , potem już na lotnisku wymieniłyśmy numery telefonów , wysłałam kobiecie zdjęcia na dowód niekompetencji obsługi i obiecałam wsparcie jeśli sprawa będzie miała ciąg dalszy. Rozmawiałyśmy później , miała napisać skargę na obsługę ale sama nie poniosła żadnych konsekwencji.  

Testy to jakaś masakra! Dlaczego ten wymaz pobiera się ze środka głowy! Koszmarnie długi patyk wpychają do nosa aż zaczynasz piszczeć i gotowe! Bałam się,  że wyjdzie nam bezobjawowy ale na szczęście wynik był negatywny, i ten drugi też negatywny. Mogłam wracać do pracy i wreszcie zaczną naliczać wypłatę. Na drugi test pojechaliśmy do Reykjaviku. Stoimy w kolejce a tu jakaś pani :" ooo znowu  jesteśmy sąsiadami!"!- KTO TO JEST?? _ stanęła za nami w kolejce i po chwili rozmowy już wiedzieliśmy ,że to "znajoma" z feralnego lotu. Bez tej maski i w islandzkim sweterku jakoś inaczej wyglądała. Pani nam opowiedziała, że jest zła na tą kwarantannę, i ten test bo to rano musi dzieci do szkoły zawieść, bo syn to samodzielny to sam pójdzie ale córka ! OO tą to musi odwozić!  ach , dzieci do szkoły a mamusia na kwarantannę...oj szkoda, że nie mogę tego opowiedzieć koleżankom z pracy! Co one by sobie o nas Polakach pomyślały, o naszym szacunku do zasad...

 Korzystając z dłuższego i nieprzewidzianego pobytu w kraju wzięłam zaświadczenie o niekaralności (dają od ręki!) i postanowiłam złożyć wniosek o islandzki paszport, żeby był awaryjny na wszelki wypadek . Zebrałam wszystkie dokumenty i wniosek jest już wysłany , czekam na odpowiedź ale to już inny temat.  Nieplanowanych wakacji to już na szczęście koniec , od teraz wszystko staranie planujemy a paszporty sprawdzamy  dziesięć razy zanim udamy się w podróż. 

Kosztowało nas to nerwów ,że o pieniądzach nie wspomnę ale było warto! Przekonaliśmy się , przypomnieliśmy sobie, że mamy jeszcze ciągle w Polsce prawdziwych Przyjaciół, wspaniała Rodzinę  i dla nich warto! Kocham Was i dziękuję, że jesteście !


PS> NIKT NIE ZACHOROWAŁ! BIMBEREK WESELNY ODKAŻA LEPIEJ NIZ WSZYSTKIE ŻELE ŚWIATA ...

skórka pomarańczowa w syropie




 składniki :5 pomarańczy, 500gcukru ,750ml wody, kilka goździków , cierpliwość!


Dlaczego dodałam ten ostatni składnik? Uważam ,że przygotowywanie tej skórki to nuda ale ponieważ warto mieć ten składnik w swojej kuchni i ja go mam to dzielę się z Wami przepisem.

 5 pomarańczy(na więcej nie wystarczy cierpliwości) myję , kroję na cząstki, każdą skórkę pozbawiam jadalnej części, następnie dociskając małym nożykiem do deseczki wycinam tyle białej części ile się da , potem skórki kroję na drobne kawałeczki , w czasie tej żmudnej pracy gotuję syrop z 750ml wody i 500g cukru, po prostu gotuję to powolutku, kiedy skórka jest gotowa wrzucam do syropu i gotuję ok 30 minut, aż będzie szklista, przezroczysta . Teraz przelewam to do słoika i używam do wypieków. 

Na zdjęciach wszystko widać,  pozostałe pomarańcze  wrzucam do sokowirówki i mam ok 500ml pysznego soku. 


















 



rugbraud islandzki chlebek

 

Składniki: 4 szklanki mąki rugmjol(brązowa)
2szklanki mąki hveilhveiti(zielona)
1 litr A/B mjolk lub surmjolk( litr jogurtu naturalnego albo zsiadłego mleka)
340ml miodu( w przepisie jest syrop np z agawy, lub inny zdrowy syrop ale miodek jest odpowiedni)
2-4 łyżeczki sody
2 łyżeczki soli

obie mąki są razowe, nie ma na opakowaniu oznaczeń takich jak u nas więc zrobiłam zdjęcie żeby było dokładnie widać o jaki typ mąki chodzi , ta brązowa jest ciemniejsza i tej w przepisie jest więcej

jeśli chodzi o A/B mjolk czy surmjolk to wygląda tak i smakuje jak jogurt naturalny a surmjolk bardziej jak zsiadłe mleko 
następnie miodek, kiedyś nie miałam syropu(dzisiaj zresztą też nie mam ) i zamiast użyłam miodu, pewnie to mniej zdrowa wersja tego chlebka ale miodek przecież też ma dożo wartości odżywczych, taki kupujemy w polskim sklepie w Rekjaviku, specjalnie po niego jeździmy

wszystkie składniki razem do miski i wyrabiamy do połączenia składników , ciasto jest gliniaste i ciężkie więc polecam wyrabianie robotem

wykładam do 3 keksówek, mam te z ikei więc nie są zbyt duże , uklepuje ręką zamoczoną w wodzie , owijam keksówki folią aluminiową i do piekarnika ! Tearaz cierpliwości, bo chlebek piecze się 3 godziny w 135 C , po upieczeniu wyłączamy piekarnik i zostawiamy na noc bez otwierania. 

rano chlebek  jest gotowy, wystarczy masełko . Przepis dostałam od naszej przedszkolnej kucharki, podajemy go dzieciom  ze słonym  masełkiem do ryby z ziemniakami , marchewką i rzepą. Takie danie jest podawane w każdy wtorek. Ryba jest pieczona w wodzie tak jak marchewka i rzepa a ziemniaczki gotowane w łupinkach. Do polania dania jest rozpuszczone słone masełko, może być z cebulką, do wyboru. Niektóre dzieci nie obierają ziemniaków, jedzą razem z łupinką. Tak są przyzwyczajone. Rugbraud jest  raczej słodki i przypomina mi smak chlebka , który kupowałam w czasach szkolnych . Tamten był  dodatkowo z rodzynkami, kiedyś dodałam do ciasta rodzynków ale moja rodzina nie zasmakowała więc  już tego nie robię. Rugbraud będzie na pewno pieczony zawsze w naszym domu, niezależnie od tego  gdzie ten dom będzie.









sobota, 13 lutego 2021

piernik długo dojrzewający

                   


 Piernik:

1kg mąki,

1szklanka cukru,

250g masła,

500g miodu,

3 jajka,

130ml mleka,

80g przyprawy do piernika (tak jest w przepisie, ale ja daję domową przyprawę 3 łyżki)

3 łyżeczki sody

1/2łyżeczki soli 

miód, masło, cukier rozpuścić , ostudzić, dodać mąkę, sodę rozpuszczoną w mleku, jajka , sól i przyprawę, wymieszać, przykryć ściereczką i odstawić do chłodku na co najmniej 2 tygodnie, moje stało od połowy listopada, jedną porcję piekłam na święta a drugą na walentynki 14 lutego, na zdjęciu jest ta właśnie porcja po wyjęciu z miski i rozkrojeniu





teraz podsypujemy mąką rozwałkowujemy i pieczemy albo pierniczki i maczamy w czekoladzie albo 3 placki wielkości blaszki z piekarnika i smarujemy powidłami śliwkowymi i przekładamy kremem z kaszki manny


Krem z kaszki :

750ml mleka, 1/2 szklanka cukru 8 łyżek kaszy gotujemy gęstą kaszę i studzimy.

300g masła ucieramy na puch i dodajemy po łyżce kaszkę na koniec alkohol! można wypić ale najpierw dać do kremu,  ok 50ml , do smaku ja daję pomarańczówkę , w przepisie z netu są 2 kieliszki koniaku, więc co kto lubi , krem wychodzi dość miękki, troszkę mi spływał ale to dlatego, że jestem niecierpliwa i chciałam szybko próbować , wystarczy poczekać i go schłodzić , jest twardy i przepyszny 


polewa! zapomniałabym o polewie: 

60ml śmietanki , 160 g białej czekolady rozpuścić, 1 łyżeczka żelatyny zalać 1 łyżką wody, odstawić na czas rozpuszczania czekolady, rozpuścic w mikrofali i dodac do czekolady, czerwony barwnik

Polewa czekoladowa:

2łyżki miodu

1/2 szklanki gorącej wody

2łyżki (40g )kakao

400g cukru pudru

100g gorzkiej rozpuszczonej czekolady

zblendować   to wszystko pierniczki nadziewać na widelec i maczać w polewie 

walentynkową wersję ozdobiłam bezowym sercem










niedziela, 7 lutego 2021

islandzka kultura jazdy

Dużo się słyszy o kulturze na islandzkich drogach.  W miasteczku,(według tutejszej definicji, w Polsce mała wieś jest większa) w którym mieszkamy wypadki drogowe zdarzają się niezwykle rzadko a jeśli już to najczęściej dotyczą turystów. Niestety ludzie na wakacjach nie są zbyt ostrożni i nie zawsze biorą pod uwagę warunki na drodze. W 2015 roku tragicznie skończyła się podróż poślubna pary z Chin tu ,tu . Chociaż droga była prosta a pogoda ładna.  Wypadek miał miejsce na łagodnym łuku i przy ograniczeniu prędkości do 50 km.
W ubiegłym tygodniu jechałam do przychodni do Olafsviku, po 6 kilometrach mijałam miejsce zderzenia dwóch aut.  Jest tam skrzyżowanie ze znakiem STOP od strony Rifu. Ludzie chodzili wokół , auta stały  na poboczu. Nie mogłam już nic tam zrobić więc pojechałam dalej. Na ostatniej prostej moim oczom ukazał się wcale nie tak rzadki widok. Na moim pasie stało autko "pod prąd" i dwie osoby oddawały się spokojnie konwersacji. Czasem autko podjeżdża do pieszego po drugiej stronie ulicy, czasem zatrzymują się dwa autka, opuszczają szybkę i spokojnie sobie rozmawiają. Jeśli droga jest dość szeroka inni uczestnicy ruchu spokojnie omijają parkę a jeśli nie, ustawiają się w"korku" i czekają aż sprawa zostanie omówiona. Ja miałam miejsce więc ominęłam przeszkodę. Jadąc z dozwoloną prędkością 35 km/ h miałam czas na zrobienie pamiątkowego zdjęcia.



 W przychodni czekałam 40 minut na umówioną wizytę jak się okazało z powodu tego wypadku.
A następnie skierowałam się do apteki. Tu kolejna sytuacja, mężczyzna z przeciwnego kierunku ruchu podwiózł panią i wysadził na ulicy. Musiałam się zatrzymać , ponieważ nie skorzystał z parkingu przed apteką ale spokojnie wycofał na swój pas i pojechał prosto.

Kolejny przykład dotyczy już innej sytuacji. Nie mogłam się powstrzymać, ponieważ  to zawsze "blondynki"  są wyśmiewane przy okazji tankowania auta. Na stacji Costco paliwo jest tańsze o ok 40 koron( 164isk za litr = 5,60zł) dlatego zawsze jest tam kolejka. Jest 12 stanowisk , idzie więc dość sprawnie. Kierowcy podjeżdżają zgodnie z położeniem wlewu paliwa w swoim autku. Pan na zdjęciu być może nie był w swoim autku albo zapomniał gdzie ma wlew. Na szczęście udało się naciągnąć przewód.

Na ulicy raczej ktoś poczeka, przepuści ale nigdy nie "zatrąbi". Nie czuć stresu , zdenerwowania , pośpiechu, mandaty są dość wysokie wiec chociaż kusi, raczej niewielu śmiałków przekracza prędkość. czuję się bezpiecznie na drodze. Wyjeżdżając do stolicy ustawiamy gps dla żartu, są na nim takie informacje jak np za 113 km skręć w prawo. Nawigacja przydaje się oczywiście W Reykjaviku ale poza miastem mamy proste drogi. I bezpieczne jeśli jeszcze jeden ważny czynnik będziemy brali pod uwagę.Oczywiście pogodę. Zdarzyło się, że mój mąż zatrzymał się 20 metrów od domu w niewielkiej zaspie, zadzwonił, że tam jest. Zabrałam chłopców i łopatę i pospieszyłam ratować małżonka. Walczyliśmy chwil parę z naturą i postanowiliśmy zostawić samochód i wrócić do domu.   Synek zabrał ze sobą narciarskie gogle wiec widział drogę ale ja ?! Dziecko we mgle! Nie widziałam nic i nie mogłam sobie poradzić , błądziłam z wyciągniętymi rękami i słuchałam jak dziecko podpowiada mi drogę. Sąsiad akurat podjechał swoim autem ,zostawił je na na parkingu i szedł pieszo do domu, doprowadził mnie do płotu domu obok , ja po tym plocie szłam dopóki nie trafiłam na szparę gdzie powinna być furtka, tu zaczęłam znowu błądzić , wziął mnie za ramiona i doprowadził jeszcze te kilka kroków do naszego płotu. Tu już się nie zgubiłam  i wtedy zrozumiałam jak to jest ,że ktoś zamarza kilka metrów od domu. Z naturą nie ma żartów ale jazda po tutejszych drogach to już jest naprawdę wesoła.


Metrowiec

 


Ciasto: 

jasne: 3 jajka, 1i 1/4 szklanki mąki , 2/3 szklanki cukru, 1 łyżeczka cukru waniliowego, 75 ml oleju, 

          75 ml wody ,1 łyżeczka proszku do pieczenia 

ciemne: to samo co do jasnego ale odejmujemy 2 łyżki mąki i dodajemy 2 łyżki kakao


Krem: 700ml mleka, 2 żółtka, 3/4 szklanki cukru, 80 g mąki pszennej, 80 g mąki ziemniaczanej 


Polewa czekoladowa :150 ml masła, 75 g kakao, 180 g cukru, 5 łyżek mleka


wykonanie: jajka ubijam z cukrem, dolewam gorącą wodę , mąkę przesiewam z proszkiem do pieczenia i dodaję stopniowo do ubitych jajek, na koniec wlewam olej i delikatnie mieszam szpatułką , pieczemy w keksówce , moja jest za mała (11x24cm taka z ikei)dlatego "unoszę " brzegi za pomocą papieru do pieczenia , zwłaszcza to jasne potrafi urosnąć i uciec z keksówki.  Tym razem wyszły mi bardzo równe .


          kroimy na kromki o szerokości ok 2 cm, kroję od razu oba ciasta i smaruję kremem, układam dwa placki, bo metrowiec jak nazwa wskazuje jest naprawdę długi.

całość smaruję z wierzchu kremem , wyrównuję i polewam czekoladą , gotowe ciasto kroimy na ukos :)

Nie mogę pokazać  jak wygląda w środku bo będzie krojony dopiero jutro i to daleko stąd, ten metrowiec powędrował do Grundafiordur. Będzie poczęstunkiem dla kolegów z pracy przemiłego Jubilata. To dzięki właśnie temu Panu wróciłam do starego przepisu na metrowca, od wyjazdu do Islandii nie piekłam tego ciasta. Pamiętam , że mamie zawsze brakowało kremu, dlatego ja robię mój ulubiony i niezawodny budyniowy krem do karpatki. Zmieniłam też sposób dodawania wody do ciasta i ubijania jajek. Tak jak w biszkopcie nie ubijam osobno ale wszystko razem i cukier też wsypuję od razu.