Translate

niedziela, 14 lutego 2021

wesele Oli

 Nie planowaliśmy wyjazdu na wakacje w tym roku, bo wiadomo  wszyscy szleją z wirusem, ale zadzwoniła kuzynka, że ich córka postanowiła w lipcu wyjść za mąż. Nie było się nad czym zastanawiać, pojedziemy TYLKO na wesele, zachowamy WSZYSTKIE zasady zalecane przez władców i wrócimy zdrowi do domu. Decyzja zapadła, uzgodniliśmy wyjazd z Dziećmi z Norwegii i kupiliśmy bilety. 

Zamiast spokojnie czekać i cieszyć się wyjazdem obserwowaliśmy sytuację tzw pandemiczną. Okazało się, ze z lotem naszym jest wszystko dobrze tylko wirus zaatakował kopalnie i górników, no to zamknęli lotnisko w Katowicach. Ci okropni górnicy rozwieźli tego wirusa dalej w Polskę i dlatego trzeba było ogłosić ten Śląsk czerwoną strefą. Ładnie, lotnisko zamknięte ,poczekamy, spokojnie, może jeszcze otworzą, albo wyślą nas do Warszawy w sumie to nic takiego. Rzeczywiście bliżej wyjazdu okazało się, że można lądować w Katowicach. Na lotnisku w Reykjaviku szok, tak mało ludzi to ja nie spodziewałam się zobaczyć, ale było to nawet fajne. Wsiadaliśmy do samolotu tez w maskach , człowiek ledwie spojrzał w paszport, ale na pewno nie na zdjęcie i na to czy pod maską jest ta sama osoba co na zdjęciu w paszporcie, byle szybko bo samolot stygnie. Mijaliśmy się z ludźmi wysiadającymi więc kto uwierzy ,że tam przeszła jakakolwiek dezynfekcja w środku samolotu, niby kiedy??Dali nam przy wsiadaniu szmatki do dezynfekcji wielkości pudełka zapałek, co mam tym wytrzeć ? Kciuka?

W Katowicach wyjechał po nas brat, żebyśmy nie musieli niczego dotykać w tej skażonej strefie. Mieliśmy tylko bagaż podręczny, wiadomo, im krócej tym lepiej. W samolocie wypełniliśmy karty lokacyjne żeby wiedzieli gdzie i z kim będziemy spędzać czas. 

  Biegiem z tego lotniska, nawet siku postanowiliśmy zabrać jak najdalej od zarazy.  I to był koniec przestrzegania zasad. Dalej to już czyste szaleństwo. Uściski i powitania z Przyjaciółmi z Rodziną. Spotkanie z Rodziną Panny Młodej i Pana Młodego , wszyscy buzi buzi i tuli tuli. Wesele jak się okazało nie podlega przepisom o coronie , ponieważ w tych mądrych rozporządzeniach ujęto sale weselne i restauracje ale nie remizy strażackie, wiec sanepid nie ma czego tu szukać, bo nie ma podstaw. Nie dotyczą naszej imprezy żadne ograniczenia no to zaczynamy od poniedziałku, wyroby wędliniarskie .We wtorek kto mógł i chciał przybył na sale weselną , kucharka zarządzała kuchnią a my znaleźliśmy sobie robotę na sali. Mycie naczyń, ustawianie stołów , krzeseł... Oczywiście byli tam ludzie odpowiedzialni za salę, dotykaliśmy wszystkiego, witaliśmy się z każdym z bliższymi bliżej z dalszymi bez kontaktu, ale kto nie chce uściskać nawet tylko znajomego jeśli nie widział go kilka czy kilkanaście lat. Przyjechała Bratowa z Niemiec,  dwa dni spędziła po drodze u dzieci w Poznaniu, przyjechał brat Pana Młodego z Anglii, nie wiem gdzie przystawał po drodze ale na pewno nie wiózł siku do domu z UK.  Przyjechał mój Brat z Rodziną z Międzyzdrojów, tam gdzie Ślązacy zawieźli wirusa. Brat gra na imprezach na molu w Międzyzdrojach, co wieczór dziki tłum i powiedzmy ,że ktoś tam  myślał o zasadach ale na pewno nie tych wirusowych. Tak piszę żeby było jasne ,że nie tylko Lubelskie było na tym weselu.

Środa też była na sali, bo tam masa roboty, wszystko robimy sami bo kto zrobi skoro zabaw hucznych w pandemii nie urządzać! Czwartek fryzjer, kosmetyczka , przecież jakoś trzeba na tym weselu wyglądać. I galeria, chociaż postawiliśmy na ubrania z szafy żeby nie łazić niepotrzebnie po galeriach, ale jak już jesteśmy i czynne to do galerii marsz, zawsze coś się w domu przyda skoro już tu jesteśmy . A tam niby maski każdy ma ale tłumy ludzi, jak niby się ustrzec wirusa jeśli jest?  Jeszcze troszkę byliśmy skłonni wierzyć w zasady i ich przestrzegać ale przyszedł dzień wesela.

 Zasada nie składać życzeń w kościele, więc przeniosło się to na salę , kolejka do Młodych i wszyscy od serca buzi buzi! Dwie ubikacje na 150 osób, wprawdzie jakaś flaszka do dezynfekcji stoi ale i do niej  kieliszki, wiadomo dwa kible na 150 ludzi kolejki długie i nudne , nie będzie rodzina tak stać o suchym pysku. Stał też spray dla sanepidu, którego nikt się nie spodziewał, mówili przecież , że nie mają nic do tej imprezy, no ale jakby zmienili zdanie to spray jest. Nie widziałam, żeby ktoś z niego korzystał, albo żeby płynu ubyło. Szaleliśmy prawie do rana a w niedzielę poprawiny i od nowa! Weselny pyton, kółeczko i całusy z Rodziną "a od tych gości ich znów goście ", przecież jeśli nie my to na pewno Rodzice Państwa Młodych a my już ich owszem , więc mogę śmiało powiedzieć ,że wymieniliśmy całusy ze wszystkimi 150 osobami na weselu. I tak 3 dni, bo w poniedziałek już w bardziej kameralnym gronie ale z 50 osób przybyło pod namioty  rozstawione na podwórku Panny Młodej. 

 Brakowało mi tylko moich dzieci, przestraszyli się norweskiego prawa i zostali w domu. Mój syn był w trakcie załatwiania zezwolenia na pobyt stały w Norwegii. Gdyby wpadli nagle na pomysł, że mogą wrócić tylko mieszkańcy to moje dziecko musiałoby wysłać córkę i narzeczoną do domu a sam zostać np u babci w Polsce. Zwariowali z tym wirusem! A co gorsze pojawił się nowy , bezobjawowy wirus! czyli choroba, śmiertelna, zabija bezlitośnie tylko bezobjawowa jest ! Co to ma być?? Zaczęłam się bać nie tego, że zachoruję ale tego ,że teraz mogą mi wmówić jakieś bezobjawowe bzdury. Jednak wierzyłam ,że na lotnisku w Keflaviku zrobią nam uczciwie testy i wykluczą zarazę. W piątek pożegnaliśmy się ze wszystkimi i pojechaliśmy na lotnisko , do Katowic oczywiście. Pociągiem, i od rana do południa spędziliśmy czas w galerii handlowej. Około południa w galerii zrobiło się tak tłoczno, że  postanowiliśmy pojechać na lotnisko. Żadnych problemów, autobusem na lotnisko. Pierwszy raz w życiu na paskudnym katowickim lotnisku spotkaliśmy fajnych ludzi przy odprawie, przeszło wszystko gładko  i szybko. Aż tu nagle miła pani pyta "jak decyzja bo syn nie leci". Jeszcze trochę jęczeliśmy na tym lotnisku , mąż owszem ale ja nawet nie miałam cienia nadziei ,że nas wypuszczą. Okazało się ,że w tym wirusowym szaleństwie tak się daliśmy ponieść, że zapomnieliśmy sprawdzić paszportów. Naszemu dziecku  skończył się termin ważności paszportu. Jęki nie pomogły, pani poradziła nam iść dać łapówkę lekarzowi ,że niby syn jest chory i za dwa dni dostaniemy paszport za tą łapówkę bo ona takie przypadki zna.  Ale jakie leczenie pytam?? My chcemy do domu! My TAM mieszkamy ! Ale kogo to , skoro paszport nie ważny.  Takie rzeczy zdarzają się jakimś patałachom ale ...ups tez okazało się ,że jesteśmy patałachami! A ta słaba kontrola w Keflaviku przy wylocie wcale nie pomogła, gdyby nam zwrócili uwagę na datę mielibyśmy czas na działanie a nie tylko "weselny pyton" . Ale co teraz ? Trzeba wracać do Lublina. Szybko do autobusu, okazało się, że nasz kierowca Ukrainiec zresztą jeszcze nie odjechał i  szczerze zmartwiony naszym nieszczęściem (głupotą?) powiedział, że możemy wracać na te same bilety bo ona tam dobę czy coś są ważne. I to tyle oszczędności w tej sytuacji. Potem same koszty, biletów przebukować nie mogliśmy bo pan powiedział, że możemy ale tylko powrotne:" TO SĄ POWROTNE"  ale chyba nie o to im chodziło. Na dworcu mieliśmy to szczęście ,że EXpres z Wiednia do Warszawy był opóźniony 2 godziny i zaraz miał wjechać na peron. Brat zgodził się wyjechać po nas do Warszawy i tak zamiast lądować w Reykjaviku "wylądowaliśmy" w stolicy ale Polski. W weekend udało się załatwić tylko zdjęcie do paszportu , nie TYLKO ale AŻ! 

Rodzina czekała na wynik testu na koronę , który obiecaliśmy im rano w sobotę a zamiast tego spotkaliśmy się znowu i staraliśmy się cieszyć dodatkowymi dniami wspólnymi. Okazało się, że zwyczajną drogą na paszport czeka się do 6 tygodni ale w naszej sytuacji można zastosować nadzwyczajny tryb i będzie szybciej . W dodatkowym czasie postanowiliśmy pójść do dentysty, na osiedlu  brata klinik  dentystycznych jak  rodzynków w serniku, ale jak zapukaliśmy do drzwi to przerażona pani kazała iść do domu i umówić się telefonicznie , bo tylko pacjent może wejść do środka , jak wejdę żeby zamówić wizytę to ona będzie musiała dezynfekować całą klinikę ! To już nie chcę !   Kupiliśmy nowe bilety do domu a mina dziecka z nowym paszportem bezcenna! W czasie oczekiwania na paszport chodziliśmy codziennie na Stare Miasto w Lublinie,  akurat straganów na rozstawiali  Jarmark Jagielloński pełną parą. Wieczorami pokazy fontanny na Placu Litewskim. Niezapomniane wrażenia , lato ,ciepło, lody wszędzie tłumy ludzi...  

     I wszystko było super aż do samolotu. Takiego zachowania obsługi  jeszcze w życiu nie widziałam a z chamstwem już nie raz miałam do czynienia. Olewali nas totalnie, obgadywali pasażerów, rozmawiali sobie stojąc tyłem do wsiadających , nie tylko nie witali na pokładzie ale nawet nie raczyli odpowiedzieć na "dobry wieczór".  Ale co tam byle do domu! 

Już nawet te maski mi nie przeszkadzały, siedzę i lecę.  Udało się nam też zamienić z innym pasażerem miejsce bo okazało się, że narobili zamieszania i pozamieniali ludziom miejsca. Nie mam pojęcia czemu to miało służyć?  Wszyscy wściekli szukali najbliższych i zamieniali się na potęgę. Jak teraz dojdą kto za kim siedział jak okaże się, że ktoś miał wirusa? Zapłaciliśmy za  wybór miejsc ale kogo to obchodzi w taniej linii? 

Jakiś dobrze wstawiony człowiek stał bez maski i dyskutował na przejściu ale nikt na to nie reagował. Wyjęła sobie telefon żeby zrobić fotkę temu cudakowi a tu z tyłu pani stewardesa do mnie : proszę nie robić zdjęć!, Ja na to bezczelnie " nie robię! a ona :robi pani! widziałam!" a ja : "TAK?? A TEGO BEZ MASKI PANI NIE WIDZI ? TO MOŻNA MASKI ZDJĄĆ? TO JA TEŻ ZDEJMUJĘ ! I MOŻE NIECH WSZYSCY ZDEJMĄ!" Pani wróciła na ziemię i pobiegła szarpać się z pijanym bez maski. Zapomniała o moim telefonie, tylko wracając na tył samolotu rzuciła proszę skasować zdjęcie, ale już miała nową awanturę, Jedna pani zsunęła maskę z nosa. Kłóciły się naprawdę ostro aż obiecano pasażerce policję na lotnisku! Faktycznie Policja wyprowadziła nieszczęsną kobietę. Skończyło się na spisaniu danych , potem już na lotnisku wymieniłyśmy numery telefonów , wysłałam kobiecie zdjęcia na dowód niekompetencji obsługi i obiecałam wsparcie jeśli sprawa będzie miała ciąg dalszy. Rozmawiałyśmy później , miała napisać skargę na obsługę ale sama nie poniosła żadnych konsekwencji.  

Testy to jakaś masakra! Dlaczego ten wymaz pobiera się ze środka głowy! Koszmarnie długi patyk wpychają do nosa aż zaczynasz piszczeć i gotowe! Bałam się,  że wyjdzie nam bezobjawowy ale na szczęście wynik był negatywny, i ten drugi też negatywny. Mogłam wracać do pracy i wreszcie zaczną naliczać wypłatę. Na drugi test pojechaliśmy do Reykjaviku. Stoimy w kolejce a tu jakaś pani :" ooo znowu  jesteśmy sąsiadami!"!- KTO TO JEST?? _ stanęła za nami w kolejce i po chwili rozmowy już wiedzieliśmy ,że to "znajoma" z feralnego lotu. Bez tej maski i w islandzkim sweterku jakoś inaczej wyglądała. Pani nam opowiedziała, że jest zła na tą kwarantannę, i ten test bo to rano musi dzieci do szkoły zawieść, bo syn to samodzielny to sam pójdzie ale córka ! OO tą to musi odwozić!  ach , dzieci do szkoły a mamusia na kwarantannę...oj szkoda, że nie mogę tego opowiedzieć koleżankom z pracy! Co one by sobie o nas Polakach pomyślały, o naszym szacunku do zasad...

 Korzystając z dłuższego i nieprzewidzianego pobytu w kraju wzięłam zaświadczenie o niekaralności (dają od ręki!) i postanowiłam złożyć wniosek o islandzki paszport, żeby był awaryjny na wszelki wypadek . Zebrałam wszystkie dokumenty i wniosek jest już wysłany , czekam na odpowiedź ale to już inny temat.  Nieplanowanych wakacji to już na szczęście koniec , od teraz wszystko staranie planujemy a paszporty sprawdzamy  dziesięć razy zanim udamy się w podróż. 

Kosztowało nas to nerwów ,że o pieniądzach nie wspomnę ale było warto! Przekonaliśmy się , przypomnieliśmy sobie, że mamy jeszcze ciągle w Polsce prawdziwych Przyjaciół, wspaniała Rodzinę  i dla nich warto! Kocham Was i dziękuję, że jesteście !


PS> NIKT NIE ZACHOROWAŁ! BIMBEREK WESELNY ODKAŻA LEPIEJ NIZ WSZYSTKIE ŻELE ŚWIATA ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz