Translate

wtorek, 15 czerwca 2021

egzamin z języka islandzkiego na obywatelstwo

 to tylko jeden dzień z życia....


Czwarty czerwca jest dniem szczególnym w naszym życiu, rocznica ślubu a w tym roku akurat tego dnia zaplanowano egzamin z języka islandzkiego . Dokumenty o obywatelstwo  złożyłam dawno temu, ale podeszłam do tematu dość luźno. To znaczy nie doczytałam dokładnie  czego potrzeba i tak wysłałam sobie co tam miałam w domu. No niestety nie, wymagania są dość konkretne a lista jest długa. Przysłali mi dokładny wykaz czego oprócz mieszkania tu minimum 7 lat potrzebuję. Największą przeszkodą było to co mogę uzyskać tylko  w Polsce zaświadczenia o niekaralności. Okazało się ,że ambasada nie będzie pomocna ale mogę postarać się o to zaświadczenie za pośrednictwem konta w banku. Wszystko szło dobrze do momentu gdzie miałam podać kod z karty kodów, po trzecim błędzie zorientowałam się ,że używam karty męża , nie zadziałało ale skutecznie zablokowało dostęp do konta. Odblokować mogę telefonicznie ale bank musi oddzwonić na jeden z  dwóch podanych  przeze mnie numerów , jeden mam do pracy , w której nie pracuję od 15 lat a drugi do mieszkania , w którym nie mieszkam od 15 lat. Zagranicznego numeru bank przyjąć nie chciał już nie pamiętam dlaczego. Konto zablokowane,  zaświadczenia brak, sprawa odroczona, po jakimś czasie przypomnieli o sobie i przysłali mi listę "braków" , akurat zbliżały się wakacje. Przypadek sprawił, ze zostaliśmy w Polsce dłużej niż planowaliśmy  TU więc był czas na spokojną wyprawę do Sądu po zaświadczenie. Myślałam ,że to będzie złożenie wniosku, bieganie po piętrach po znaczki , czekanie tygodniami na zaświadczenie a tu opłata w jednym okienku, wniosek na ścianie przed biurem i największy szok, pan po prostu wprowadził mój pesel do swojego komputera i za pomocą jednej pieczątki załatwił sprawę. Szok dłużej trwał niż pobyt w Sądzie. Okazało się jeszcze, że moje dokumenty muszą mieć apostille czyli potwierdzenie autentyczności. Islandzkie biuro sugerowało wizytę w naszej ambasadzie ale i TĄ sprawa nasza ambasada się nie zajmuje ... co oni tam właściwie robią ? Na szczęście można to załatwić pocztą, jak też tłumacza, bo miejscowy chciał jakieś krocie za tłumaczenia. Jeszcze kilka świstów ,że nie zalegam z długami, nie pobieram zasiłków ,nie zalegam w naszej gminie z opłatami, o dochodach za ostatnie 3 miesiące, o podatkach za ostatnie 3 lata  i o niekaralności tu na miejscu.

 Muszę dodawać ,że każdy papier trzeba opłacić? Ktoś policzył, że wszystko ponad 100 000 isk . Na tym etapie został ostatni punkt : egzamin z języka islandzkiego (oczywiście nie darmowy - 35000 isk. ) Słyszałam od znajomych ,że "załatwiali " sobie ten egzamin jednym telefonem od znajomego Islandczyka , który TAM dzwonił , mówił, że osoba  rozmawia i po sprawie. Poprosiłam moje koleżanki o pomoc w tej kwestii. Oczy mają wielkie do tej pory. Trudno myślę sobie , odpuszczam, ale moja polskojęzyczna koleżanka z pracy powiedziała, że ten egzamin jest w czerwcu. Jak to warto rozmawiać w jakimkolwiek języku. Zapisałam się na ten egzamin ale podjęłam desperacką próbę i napisałam list ,że tu mieszkam 15 lat, mam Synowa Islandzką, mam wnuczkę w połowie Islandzką , mam ponad 200 godzin kursów i pracuję od czterech lat jako nauczycielka ich dzieci, skoro mogę uczyć dzieci to chyba i umiem coś tam mówić, ale pozostali głusi na moje skomlenia ( zostaje pytanie czy tamtym rzeczywiście udało się bez egzaminu czy to kolejne kłamstwo na liście zmyślonych historii miejscowych mitomanów)  . 


Kto chciał poczytać o egzaminie powinien przeskoczyć w TO miejsce. Egzamin był o 13.00 . Zebraliśmy się w poczekalni. Same egzotyczne twarze,  ok 40 osób i tylko ja z Polski. Chwilę przed czasem przyszła pani , sprawdziła listę i dokładnie , pomalutku wyjaśniała kolejne kroki, przeszliśmy do sali egzaminacyjnej. Koperta na stoliku a w niej zadania. Najpierw dwa dialogi do posłuchania i do nich pytania, potem dwa teksty  do poczytania  samodzielnego i do nich pytania, potem opowiedz w co najmniej pięciu zdaniach co widzisz na obrazku , i na koniec części pisemnej opowiedz w co najmniej pięciu zdaniach i swoim dniu. Bułka z masłem. Po drugim czytaniu ktoś zawołał że chce jeszcze raz, myślę, dobrze ! JA zrozumiałam! ale jak już pozwolili przejść do czytania to zbladłam, bo  kiedy ja byłam w połowie pierwszego tekstu  jedna pani już skończyła! Myślę, nie dobrze! Trzeba się skupić. Lepiej napisać mniej a poprawnie czy więcej ale z ryzykiem błędów...jak na maturze . 

Wyszłam z sali jako 5 i usiadam na kanapie obok jedynej pani , którą podejrzewałam o Polskie pochodzenie, zagaduję wiec  oczywiście po islandzku  "skąd jesteś?" ale odpowiedź pokazała tylko braki w mojej edukacji, nie znam takiego kraju, ale faceta ma Polaka wiec się pięknie uśmiechnęła a tu  kobieta z krzesła " proszę nie rozmawiać " !Mówię jej przepraszam, ale my nie o egzaminie przecież. Zamiast się ucieszyć , podsłuchać nas i wypuścić z dyplomem kazała siedzieć cicho. Po chwili poszłam na egzamin ustny. Pani włączyła nagrywanie i zadała kilka podstawowych pytań, potem pokazała obrazki i kazała opowiadać co na nich widzę, jacyś ludzie na ulicy, jakieś dzieci z piłką , rodzinka na pikniku takie tam a potem rozmowa o jedzeniu , co tam lubię a co w restauracji zamawiam i koniec . Mowę ,że to stresująca dla mnie sytuacja a pani ,że niepotrzebnie bo dobrze mi poszło. Najgorsze, że na wyniki trzeba czekać 4 do 6 tygodni, ale przynajmniej wyślą informację do właściwego urzędu.  Wychodząc z budynku spotkałam pana , który też zdawał. Zapytałam jak mu poszło a on odpowiedział po angielsku, że jest tu drugi raz i że TO TYLKO JEDEN ,KOLEJNY DZIEN Z ŻYCIA ....

za dwa tygodnie dopiszę jak mi poszło....albo "spalę się ze wstydu" i nic już nie napiszę 


PS. 7 lipca przyszedł wynik egzaminu, zdałam ! Teraz pozostało czekać na decyzje urzędu o przyznaniu obywatelstwa, mam nadzieję, że nie będą wymagać od nowa dokumentów , które były ważne miesiąc . Czekamy ...


PS. 14 lipca z Utlendingastofnun biuro , które rozpatrzy wniosek, przysłało zapytanie o egzamin, bo chcą rozpatrywać ale brak tego egzaminu. Na egzaminie jasno ale w języku obcym powiedzieli, że wyślą sami i my nie musimy już wysyłać . To samo było w mailu z wynikiem egzaminu, jednak nie wysłali , albo niesłusznie zdałam, bo nie rozumiem. Wysłałam szybciutko dyplom a za dwa dni kolejny mail tym razem potwierdzający moje obawy. Syn miesiąc temu ,13 czerwca skończył 18 lat ,więc nie mogę za niego decydować i uczynić go islandzkim obywatelem. Mamy złożyć wniosek jeśli Młody chce , taki specjalny dla  ludzi w wieku 18 -21 lat . Już poszedł pocztą elektroniczną a jutro wyślemy zwyczajną. Na pewno będzie konieczna opłata 25000isk (780 zł) . nie pamiętam też czy zapłaciłam za mój wniosek , składałam pierwszy w 2018 roku, można nie pamiętać ale skoro zajmują się jeszcze moimi papierami to zakładam, że tak. Jeśli nie na pewno się upomną w stosownym momencie. Czekamy...


PS. 14.09 2021 Byłam już zniecierpliwiona czekaniem , nawet szukałam pomocy na FB Polonia w Islandii 


ale jak widać mało odpowiedzi i mało konkretów.  I wreszcie dzisiaj 14 września przyszła poczta duża koperta a w niej decyzja... Mamy to ! Od dziś mogę wpisać w rubrykę OBYWATELSTWO  dwa obywatelstwa. Jak się z tym czuję? Nikt na lotnisku nie powie mi, że  "wyjeżdżam do Islandii", teraz to ja wracam do domu, do kraju , którego jestem OBYWATELKĄ , nie jestem już tu gościem, rezydentem. Jestem OBYWATELKĄ ISLANDII . 

niedziela, 11 kwietnia 2021

pielgrzymka w Islandii




Jakiś czas temu znalazłam informację o pielgrzymce z Reykjaviku do miejsca objawienia na półwyspie Snaefellsnes. Oniemiałam, mieszkam tu od prawie piętnastu lat i nie miałam pojęcia ,że niedaleko miało miejsce takie wydarzenie. Znalazłam informacje ,że w 1230 biskup Guðmundur Arason ujrzał Matkę Boską i poświęcił źródełko, które tam się znajduje. Miejsce to jest jednym z nielicznych bądź nawet jedynym w krajach skandynawskich w którym notuje się objawienie Maryjne. Oczywiście postanowiliśmy przy najbliższej okazji odnaleźć Mariulind, niestety pogoda nie dopisywała aż do dzisiaj. Pogoda piękna chociaż akurat spadł śnieg(10.04.2021). Pojechaliśmy ok 35 kilometrów od domu czyli z Hellissandur w kierunku Arnarstapi. GPS pokazywał dokładnie miejsce naszej pielgrzymki , skręciliśmy w drogę do hotelu Hellnar , po prawej stronie jest duża mapa więc mieliśmy pewność, że kierunek jest dobry. A GPS oznajmia "jesteś na miejscu" . Widzimy przecież ,że na pewno nie, ale kłócić się z GPS? Kierując się mapą , którą zobaczyliśmy na wjeździe dojechaliśmy do parkingu na końcu dobrze znanej nam drogi. Z tego parkingu prowadzi ścieżka spacerowa aż do Arnarstapi, ale autem nie da się jechać dalej a według tej mapy owszem. Wracamy więc pod kościółek ,który widzieliśmy na zdjęciach Pielgrzymów z Reykjaviku, ale tam droga kończy się znakiem zakazu wstępu na teren prywatny i kupą śniegu. Nie poddajemy się, wracamy na ten parking i zdajemy się na nasz instynkt i orientację w terenie. Poszliśmy ścieżką po śladach wydeptanych w śniegu w kierunku Arnarstapi, aż do czerwonego domku letniskowego ukrytego między drzewami. Stwierdziłam, że to ostatni moment żeby skręcić, ponieważ za górą to już nie będzie widać kościółka a z miejsca objawienia było go widać. Skręciliśmy więc, ale śnieg był prawie po kolana i skończyły się ślady wydeptane przez naszych poprzedników. Brnęliśmy w śniegu jeszcze chwilkę i już mieliśmy zrezygnować z postanowieniem powrotu po roztopach ale zauważyłam ledwie wystającą ze śniegu deskę z napisem: "Mariulind 0,3 km", czyli to tylko kilka kroków. W śniegu  i pod górkę, wzdłuż płotu, aż do miejsca gdzie widać było kościółek i domki letniskowe i już było widać figurkę, przy skałach , w zacisznym miejscu nad źródełkiem, którego woda podobno uzdrawia( z bliska wyglądała na bagienko więc pewnie zimą nie ma swoich cudownych mocy). Patrzyłam z bliska na białą figurkę Najświętszej Panienki , otaczająca cisza i spokój, nikogo oprócz nas , żadnych problemów, pustka , bezludzie... 
Nie było łatwo tu trafić ale na pewno jeszcze wrócimy. Nie ma tam zasięgu dlatego nie dodaliśmy poprawnej lokalizacji ale jeśli ktoś zobaczy zdjęcia tego miejsca i znajdzie się w pobliży hotelu Hellnar to na pewno trafi a jeszcze jak przeczyta moje wskazówki to już nie zabłądzi na pewno. Uważam, że to bardzo interesujące miejsce i powinno być bardziej  reklamowane, ciszy wystarczy dla wszystkich ...
zaraz za granicą Hellisandur zaczyna się park narodowy

 droga prosta i pusta , latem będą tu barany a może nawet turyści

 w oddali "trolle" jak ruiny zamku, a to tylko samotne skały



 wulkan, na który można się wspiąć po paskudnych schodach i podziwiać widoki aż po horyzont i zajrzeć do środka , a tam : NIC , trawa i kamienie 


   
a GPS na to "jesteście na miejscu" a my na to "niemożliwe"

dokładnie na wprost, przy górze jest cel naszej podróży 

nie wiem kto rysował tą mapkę ale dokładny nie był 







 




w tych warunkach to był jedyny drogowskaz, być może jak śnieg stopnieje znajdziemy ich więcej i tez łatwiej będzie trafić 









tam na dół prowadzi droga na Arnarstapi i tamtędy można dojść do Mariulind



przy sezonowym barze świeci się żarówka, jak niektórzy twierdzą prąd mamy tu za darmo , to się świeci 

za mną widać ścieżkę, którą przedeptaliśmy , tu należy skręcić , tam obok drzew  znaleźliśmy deskę - drogowskaz wystającą ze śniegu 

sezonowy bar, latem były tam tłumy, czy będą w tym roku...

czego nie robi się dla wygody turystów, paskudne ale wygodne kładki z Hellnar do Arnarstapi, na szczęście nie zabudowali całej trasy i miejscami można poczuć naturę pod stopami

 przy tym domku czas skręcić, chociaż nie wątpię, że znajdziemy inną drogę  
 i nieprawda ,że tam tylko figurka, są też znicze i doniczki ale nie dla nich tu szliśmy...




 to nagrywane jest z dźwiękiem, taką ciszę można "usłyszeć "  w wielu miejscach 



wtorek, 6 kwietnia 2021

spowiedź Bogu czy na Blogu ?


są takie noce, że spać się nie chce...spać się nie może...zagląda się wtedy pod poduszkę a tam o zgrozo telefon! a w tym telefonie facebook. Można zajrzeć , podglądnąć znajomych i nieznajomych, oderwać myśli , zająć je czymś  a potem spokojnie zasnąć, albo niespokojnie , byle zasnąć. I właśnie pewniej takiej nocy trafiłam na wpis o spowiedzi i czytam  komentarze a tam :" to blogu możesz wyjawić swoje grzechy a nie księdzu on nie jest pośrednikiem BLOGA" myślę sobie bratnia dusza, ja też wyżalam się na BLOGU, ale jakoś przecieram oczy i ....a nie ! BOGU nie BLOGU , a ...to już nie , Bogu to co innego.
 Ja piszę na blogu o moich smutkach . Nie jestem zadowolona z tego, że przeważają tu  smutne historie. Oczywiście nie całe moje życie jest takie smutne, bo kto by to wytrzymał? 
Ale zaczęłam o spowiedzi.  Pamiętam  spowiedź , która miała wpływ na moje dalsze religijne  życie. Byliśmy w trudnym momencie życia, mąż na emigracji,(od 4 miesięcy)  ja samotna i jeszcze zmarł Jan Paweł II , kraj w żałobie , wszystkie myśli przy nim i w niebiosach, religijność wspięła się na najwyższe poziomy, idę do spowiedzi żeby za Ojca Świętego przyjąć komunię , wyznaję księdzu, że tak dużo myślę ostatnio, bo to mąż na emigracji to czasu zbyt dużo , że tak ciężko i tęskno i że taką bliskość poczułam z siłą wyższą  jak nigdy dotąd...a ksiądz zadaje pytanie: "a myśli nieczyste miałaś?" Wybił mnie całkiem z rytmu, że co miałam? Jakie myśli? To znaczy, że niby co ? Mąż za chlebem a ja o dupie? Nie , mówię, różne takie ale wszystkie czyste, a on swoje , bo skoro męża nie ma to na pewno myśli nieczyste mam i niech o nich koniecznie opowiem . Wstałam z tego klęcznika poirytowana a im więcej o tym myślałam tym bardziej byłam wściekła! Co to miało być? Zboczeniec czy co? Nie miałam ochoty na kolejną taką przygodę przez kilka lat, ale w końcu nastąpił czas komunii dzieci , trzeba oczyścić się z grzechu poprzez spowiedź , będzie inaczej, inny ksiądz w innych okolicznościach. Zaczynam szczerze, bo jak inaczej, od faktu, że to już kilka lat od ostatniej spowiedzi i chcę wyjaśnić dlaczego doprowadziłam do takiego grzechu ale nie miałam  szansy, tak się wściekł, że kilka lat , że właściwie już nie dopuścił mnie do głosu jak ja mogłam? jaka to straszna zbrodnia ! ile to ja przykazań złamałam , itd... straciłam ochotę na spowiedź już (chyba) na zawsze , teraz spowiadam się tylko na  BLOGU.  

 

przymusowa kwarantanna w Islandii

 Przeczytałam właśnie artykuł na informacje.is o księdzu   tu  Davidzie Por Jonassonie , który wypowiedział się na temat przymusowej kwarantanny dla osób przybyłych do Islandii po 1 kwietnia 2021. Pomysł kwarantanny w hotelu w Reykjaviku jest jakimś kompletnym nieporozumieniem w odniesieniu do osób mieszkających na wyspie. Nie mówię tu o powrocie  z wakacji, ale podróżujemy przecież z  różnych przyczyn nie każdą podróż można odłożyć na czas po covidzie. Są osoby studiujące za granicą a chcące spędzić święta z rodziną, są pogrzeby, choroby nie tylko covid i podróż może być ostatnią szansą zobaczenia bliskiej osoby żywej, już samo wartościowanie powodów podróży jest ograniczeniem wolności a co dopiero ta przymusowa kwarantanna w hotelu! Skoro nie każdą podróż można odwołać i zgadzamy się podjąć ryzyko zachorowania na bezobjawową, śmiertelną chorobę to islandzki rząd wpadł na genialny pomysł zamknięcia nas w hotelu po powrocie. Ksiądz nazywa ten hotel "luksusowym", no chyba mamy inne pojęcie o luksusie. To przyzwoity hotel  ale daleki od luksusu, w dodatku pobyt na  kwarantannie tam zmusza nas do używania przedmiotów używanych przez mnóstwo innych osób , zarażonych nie tylko covidem ale i jeszcze nie wiadomo czym.

 Ja wiem ,że oni tam przestrzegają zasad , ale co jeśli nie? jeśli akurat zarażę się czymś czym na pewno nie zaraziłabym się wracając bezpośrednio do domu? Wiem, że ten pomysł jest konsekwencją zanotowanych przypadków nieprzestrzegania kwarantanny przez turystów, zwłaszcza w ostatnich dniach, chcących zobaczyć tylko wulkan. Przybywają tu na dwa dni , zobaczą i odlecą zanim minie kwarantanna i nie robią drugiego testu bo już ich tu nie ma. Wczoraj złapano kogoś za przekroczenie prędkości kto powinien być na kwarantannie, ale skoro zezwalano na spacery w czasie kwarantanny to w jaki sposób ten człowiek w aucie złamał zasady? Te o ruchu drogowym tak, ale te o covidzie? Komu zagrażał? Policji, która go przyłapała na zbyt szybkiej jeździe?

 Ksiądz porównuje tą sytuacje do wizyty w jego domu, ze jeśli on prosi o zdjęcie butów to albo zdejmuj buty albo nie wchodź, zgadza się . Rozumiem ten tok, jeśli sprawa dotyczy gości. Wchodzisz , stosuj się do zasad albo wypad, ale jak wracam do domu to już nie jestem gościem ale gospodarzem, po ostatnim pobycie w Polsce , z powodów rodzinnych, odbyliśmy kwarantannę we własnym domu, przyjaciel dostarczał nam brakujących produktów, takich których nie mogliśmy zmagazynować przed wyjazdem(wiedzieliśmy co nas czeka po powrocie). Wychodziliśmy tylko do ogródka i uważam ,że to jest wystarczająca kwarantanna. A teraz? Musielibyśmy spędzić 5 dni w hotelu "luksusowym" , nie wiadomo czy można wychodzić z pokoju, nie wiadomo kogo spotkamy w częściach wspólnych, nie wiadomo co dadzą do jedzenia , czy uwzględnia dietę i dzięki ,że akurat u nas nikt nie jest na jakiejś specjalnej np. cukrzycowej , przyniosą to jedzenie do pokoju? postawią pod drzwi, czy mamy iść na wspólną stołówkę? No ja za taki luksus podziękuję! Jeśli nie zaraziłam się podczas pobytu za granicą to w tym hotelu mam duże szanse. Byle zarazić się tym bezobjawowym co przechodzi bezobjawowo i zabija bezobjawowo . Stracili turystów teraz powstrzymają miejscowych przed podróżowaniem, kiedy wreszcie świat się ocknie z tego szaleństwa? Wypowiedź księdza obrazuje mentalność Islandczyków, TAK JEST I KONIEC, nie ma kombinowania, szukania luk prawnych i sposobów obejścia przepisów. To jest im obce, wchodzą przepisy i tak ma być! Robią wielkie oczy jak mówisz, że coś może być inaczej. Opowiadam znajomemu, że za paczkę z Islandii do Polski nie płacę cła, moje dziecko za paczkę z Islandii czy Polski do Norwegii nie płaci cła, ale w Islandii każda paczka jest clona a on na to dlaczego TAM nie płacisz? A nie dlaczego płacisz TU. Płacisz za towar kupując go , a potem jeszcze cło, za co to cło? A gdzie tax free? Zamiast zwrotu podatku płacę kolejne pieniądze, bo Islandia ma takie zasady a jak się nie podoba to won! No to podoba mi się ,przylecę do kraju zapakują mnie do autokaru i odwiozą do "luksusowego " hotelu , moje auto zostanie na lotnisku, bo czymś przyjechałam na to lotnisko, kto zapłaci za dodatkowy parking? Kto dostarczy mi auto pod hotel albo odwiedzie mnie z tego luksusu na lotnisko po auto? Pewnie tym samym busem, który wiezie z lotniska potencjalnych zarażonych na kwarantannę do "luksusowego" hotelu. Pewnie spryskają wszystko spirytusem żeby zabić okropne bakterie covida . Podoba mi się ! Wspaniale! Dzięki tym wspaniałym zasadom docenię troskę państwa o moje dobro! Jak dobrze być zamkniętym w "luksusowym" hotelu! Jak dobrze być w kraju z taką ogromną troska o moje zdrowie !

PS. 5 kwietnia już był pierwszy wyrok w tej sprawie, sąd uznał zatrzymanie osób w hotelu za niezgodne z prawem, oczywiście chodzi nie o zwolnienie z kwarantanny ale o przetrzymywanie na niej ludzi mających domy w tym jakże LUKSUSOWYM hotelu. tu

 https://icelandnews.is/wiadomosci/z-kraju/rzad-nie-mogl-wyslac-ludzi-na-przymusowa-kwarantanne-w-hotelu

sobota, 27 lutego 2021

Tort czekoladowy

 ciasto:

1 i 3/4 szklanki mąki 

2 szklanki cukru

3/4 szklanki kakao

2 łyżeczki sody

1 łyżeczka proszku do pieczenia

1 łyżeczka soli

1 szklanka maślanki

1/2 szklanki oleju

2 łyżeczki ekstraktu waniliowego

2 jajka

1 szklanka kawy( np. z 3 łyżeczek rozpuszczalnej)

mokre osobno zmieszać, suche przesiać osobno i połączyć  wszystko rózgą delikatnie, piec 3 osobne ciasta ponieważ jest tak mokre, że przekroić trudno chociaż da się 180 C ok 20 minut

Piekę w różnych foremkach , zależy jaki tort ma powstać, jest to porcja na 3 normalnej wielkości brytfanki 

KREM:

200g masła

80g cukru pudru

2,5 tabliczki  gorzkiej czekolady

330ml śmietanki kremówki 

alkohol (u mnie pomarańczówka)

śmietankę zagotować , wrzucić połamaną czekoladę , rozpuścić, wystudzić, masło utrzeć , do utartego masła wlać masę czekoladową i ubić , cukier puder do smaku, czasami mam bardzo gorzką czekoladę 70- 80%  wtedy potrzeba cukru.

Krem robię innym sposobem niż w przepisie , który dostałam na początku. Tam było :masło utrzeć z cukrem dodać  rozpuszczoną czekoladę  i po łyżce ubitą śmietankę, tym sposobem krem zawsze się ważył, wtedy stawiałam miskę w kąpieli wodnej i ubijałam dalej, był uratowany. Od kiedy rozpuszczam czekoladę w śmietance krem się nie waży.

POLEWA:

200g czekolady

200ml śmietanki

1 łyżeczka żelatyny 

1 łyżka wody

czekoladę rozpuścić w śmietance, w tym czasie żelatyna pęcznieje w łyżce wody, żelatynę rozpuszczam w mikrofali (15 sekund)  wlewam do czekolady i czekam aż zacznie tężeć , sprawdzam łyżką a potem na torcie czy już ładnie spływa, jeśli spływa zbyt wolno można podgrzać, polewa jest lśniąca i miękka stosuję ten przepis do wszystkich ciast z polewą 

DODATKOWO: dżem truskawkowy, wiśniowy lub inny ulubiony

Tort ozdobiłam cukrowym koszyczkiem z karmelu , bezikami i jadalnym brokatem, ten koszyczek powstał ze 165gcukru 45 ml wody 35 g glukozy , zagotowałam to wszystko ale nie tak długo jak kazała pani na yutube bo i tak już było czarne i dymiło na całą kuchnię, skończyłam więc to podgrzewanie znacznie wcześniej , wylałam na silikonową matę  a jak przestygło i nie spływało już tak szybko ułożyłam na termosie w ten kształt, wydaje się to trudne ale takie nie jest , następnym razem nie będę aż tak długo gotować żeby karmel nie był taki ciemny. 


Przepis na to ciasto czekoladowe dostałam od bratowej, krem był do tego karmelowy i to było pyszne ciasto świąteczne, jednak jak zaczęłam piec torty na zamówienie potrzebowałam dobrego czekoladowego ciasta i to nadaje się wyśmienicie. Bratowa już nie pamięta ,że dała mi ten przepis ale ja mam go zapisanego pod jej imieniem i u mnie zawsze to będzie "ciasto od Justynki". Dodaję do tego różne kremy, różne dżemy, wspaniale smakuje z kremem milki wey i z karmelowym, pyszne jest z kremem oreo. Nie wymaga ani robota ani  nie ma specjalnych tajemnych  potrzeb typu "wszystkie składniki muszą być w temperaturze pokojowej " bo się nie uda! Wszystko się uda! Patyczkiem sprawdzam czy się upiekło , bo czasami używam innej blaszki i jest grubsze albo cieńsze dlatego muszę kontrolować czas pieczenia .Powodzenia i smacznego

niedziela, 14 lutego 2021

wesele Oli

 Nie planowaliśmy wyjazdu na wakacje w tym roku, bo wiadomo  wszyscy szleją z wirusem, ale zadzwoniła kuzynka, że ich córka postanowiła w lipcu wyjść za mąż. Nie było się nad czym zastanawiać, pojedziemy TYLKO na wesele, zachowamy WSZYSTKIE zasady zalecane przez władców i wrócimy zdrowi do domu. Decyzja zapadła, uzgodniliśmy wyjazd z Dziećmi z Norwegii i kupiliśmy bilety. 

Zamiast spokojnie czekać i cieszyć się wyjazdem obserwowaliśmy sytuację tzw pandemiczną. Okazało się, ze z lotem naszym jest wszystko dobrze tylko wirus zaatakował kopalnie i górników, no to zamknęli lotnisko w Katowicach. Ci okropni górnicy rozwieźli tego wirusa dalej w Polskę i dlatego trzeba było ogłosić ten Śląsk czerwoną strefą. Ładnie, lotnisko zamknięte ,poczekamy, spokojnie, może jeszcze otworzą, albo wyślą nas do Warszawy w sumie to nic takiego. Rzeczywiście bliżej wyjazdu okazało się, że można lądować w Katowicach. Na lotnisku w Reykjaviku szok, tak mało ludzi to ja nie spodziewałam się zobaczyć, ale było to nawet fajne. Wsiadaliśmy do samolotu tez w maskach , człowiek ledwie spojrzał w paszport, ale na pewno nie na zdjęcie i na to czy pod maską jest ta sama osoba co na zdjęciu w paszporcie, byle szybko bo samolot stygnie. Mijaliśmy się z ludźmi wysiadającymi więc kto uwierzy ,że tam przeszła jakakolwiek dezynfekcja w środku samolotu, niby kiedy??Dali nam przy wsiadaniu szmatki do dezynfekcji wielkości pudełka zapałek, co mam tym wytrzeć ? Kciuka?

W Katowicach wyjechał po nas brat, żebyśmy nie musieli niczego dotykać w tej skażonej strefie. Mieliśmy tylko bagaż podręczny, wiadomo, im krócej tym lepiej. W samolocie wypełniliśmy karty lokacyjne żeby wiedzieli gdzie i z kim będziemy spędzać czas. 

  Biegiem z tego lotniska, nawet siku postanowiliśmy zabrać jak najdalej od zarazy.  I to był koniec przestrzegania zasad. Dalej to już czyste szaleństwo. Uściski i powitania z Przyjaciółmi z Rodziną. Spotkanie z Rodziną Panny Młodej i Pana Młodego , wszyscy buzi buzi i tuli tuli. Wesele jak się okazało nie podlega przepisom o coronie , ponieważ w tych mądrych rozporządzeniach ujęto sale weselne i restauracje ale nie remizy strażackie, wiec sanepid nie ma czego tu szukać, bo nie ma podstaw. Nie dotyczą naszej imprezy żadne ograniczenia no to zaczynamy od poniedziałku, wyroby wędliniarskie .We wtorek kto mógł i chciał przybył na sale weselną , kucharka zarządzała kuchnią a my znaleźliśmy sobie robotę na sali. Mycie naczyń, ustawianie stołów , krzeseł... Oczywiście byli tam ludzie odpowiedzialni za salę, dotykaliśmy wszystkiego, witaliśmy się z każdym z bliższymi bliżej z dalszymi bez kontaktu, ale kto nie chce uściskać nawet tylko znajomego jeśli nie widział go kilka czy kilkanaście lat. Przyjechała Bratowa z Niemiec,  dwa dni spędziła po drodze u dzieci w Poznaniu, przyjechał brat Pana Młodego z Anglii, nie wiem gdzie przystawał po drodze ale na pewno nie wiózł siku do domu z UK.  Przyjechał mój Brat z Rodziną z Międzyzdrojów, tam gdzie Ślązacy zawieźli wirusa. Brat gra na imprezach na molu w Międzyzdrojach, co wieczór dziki tłum i powiedzmy ,że ktoś tam  myślał o zasadach ale na pewno nie tych wirusowych. Tak piszę żeby było jasne ,że nie tylko Lubelskie było na tym weselu.

Środa też była na sali, bo tam masa roboty, wszystko robimy sami bo kto zrobi skoro zabaw hucznych w pandemii nie urządzać! Czwartek fryzjer, kosmetyczka , przecież jakoś trzeba na tym weselu wyglądać. I galeria, chociaż postawiliśmy na ubrania z szafy żeby nie łazić niepotrzebnie po galeriach, ale jak już jesteśmy i czynne to do galerii marsz, zawsze coś się w domu przyda skoro już tu jesteśmy . A tam niby maski każdy ma ale tłumy ludzi, jak niby się ustrzec wirusa jeśli jest?  Jeszcze troszkę byliśmy skłonni wierzyć w zasady i ich przestrzegać ale przyszedł dzień wesela.

 Zasada nie składać życzeń w kościele, więc przeniosło się to na salę , kolejka do Młodych i wszyscy od serca buzi buzi! Dwie ubikacje na 150 osób, wprawdzie jakaś flaszka do dezynfekcji stoi ale i do niej  kieliszki, wiadomo dwa kible na 150 ludzi kolejki długie i nudne , nie będzie rodzina tak stać o suchym pysku. Stał też spray dla sanepidu, którego nikt się nie spodziewał, mówili przecież , że nie mają nic do tej imprezy, no ale jakby zmienili zdanie to spray jest. Nie widziałam, żeby ktoś z niego korzystał, albo żeby płynu ubyło. Szaleliśmy prawie do rana a w niedzielę poprawiny i od nowa! Weselny pyton, kółeczko i całusy z Rodziną "a od tych gości ich znów goście ", przecież jeśli nie my to na pewno Rodzice Państwa Młodych a my już ich owszem , więc mogę śmiało powiedzieć ,że wymieniliśmy całusy ze wszystkimi 150 osobami na weselu. I tak 3 dni, bo w poniedziałek już w bardziej kameralnym gronie ale z 50 osób przybyło pod namioty  rozstawione na podwórku Panny Młodej. 

 Brakowało mi tylko moich dzieci, przestraszyli się norweskiego prawa i zostali w domu. Mój syn był w trakcie załatwiania zezwolenia na pobyt stały w Norwegii. Gdyby wpadli nagle na pomysł, że mogą wrócić tylko mieszkańcy to moje dziecko musiałoby wysłać córkę i narzeczoną do domu a sam zostać np u babci w Polsce. Zwariowali z tym wirusem! A co gorsze pojawił się nowy , bezobjawowy wirus! czyli choroba, śmiertelna, zabija bezlitośnie tylko bezobjawowa jest ! Co to ma być?? Zaczęłam się bać nie tego, że zachoruję ale tego ,że teraz mogą mi wmówić jakieś bezobjawowe bzdury. Jednak wierzyłam ,że na lotnisku w Keflaviku zrobią nam uczciwie testy i wykluczą zarazę. W piątek pożegnaliśmy się ze wszystkimi i pojechaliśmy na lotnisko , do Katowic oczywiście. Pociągiem, i od rana do południa spędziliśmy czas w galerii handlowej. Około południa w galerii zrobiło się tak tłoczno, że  postanowiliśmy pojechać na lotnisko. Żadnych problemów, autobusem na lotnisko. Pierwszy raz w życiu na paskudnym katowickim lotnisku spotkaliśmy fajnych ludzi przy odprawie, przeszło wszystko gładko  i szybko. Aż tu nagle miła pani pyta "jak decyzja bo syn nie leci". Jeszcze trochę jęczeliśmy na tym lotnisku , mąż owszem ale ja nawet nie miałam cienia nadziei ,że nas wypuszczą. Okazało się ,że w tym wirusowym szaleństwie tak się daliśmy ponieść, że zapomnieliśmy sprawdzić paszportów. Naszemu dziecku  skończył się termin ważności paszportu. Jęki nie pomogły, pani poradziła nam iść dać łapówkę lekarzowi ,że niby syn jest chory i za dwa dni dostaniemy paszport za tą łapówkę bo ona takie przypadki zna.  Ale jakie leczenie pytam?? My chcemy do domu! My TAM mieszkamy ! Ale kogo to , skoro paszport nie ważny.  Takie rzeczy zdarzają się jakimś patałachom ale ...ups tez okazało się ,że jesteśmy patałachami! A ta słaba kontrola w Keflaviku przy wylocie wcale nie pomogła, gdyby nam zwrócili uwagę na datę mielibyśmy czas na działanie a nie tylko "weselny pyton" . Ale co teraz ? Trzeba wracać do Lublina. Szybko do autobusu, okazało się, że nasz kierowca Ukrainiec zresztą jeszcze nie odjechał i  szczerze zmartwiony naszym nieszczęściem (głupotą?) powiedział, że możemy wracać na te same bilety bo ona tam dobę czy coś są ważne. I to tyle oszczędności w tej sytuacji. Potem same koszty, biletów przebukować nie mogliśmy bo pan powiedział, że możemy ale tylko powrotne:" TO SĄ POWROTNE"  ale chyba nie o to im chodziło. Na dworcu mieliśmy to szczęście ,że EXpres z Wiednia do Warszawy był opóźniony 2 godziny i zaraz miał wjechać na peron. Brat zgodził się wyjechać po nas do Warszawy i tak zamiast lądować w Reykjaviku "wylądowaliśmy" w stolicy ale Polski. W weekend udało się załatwić tylko zdjęcie do paszportu , nie TYLKO ale AŻ! 

Rodzina czekała na wynik testu na koronę , który obiecaliśmy im rano w sobotę a zamiast tego spotkaliśmy się znowu i staraliśmy się cieszyć dodatkowymi dniami wspólnymi. Okazało się, że zwyczajną drogą na paszport czeka się do 6 tygodni ale w naszej sytuacji można zastosować nadzwyczajny tryb i będzie szybciej . W dodatkowym czasie postanowiliśmy pójść do dentysty, na osiedlu  brata klinik  dentystycznych jak  rodzynków w serniku, ale jak zapukaliśmy do drzwi to przerażona pani kazała iść do domu i umówić się telefonicznie , bo tylko pacjent może wejść do środka , jak wejdę żeby zamówić wizytę to ona będzie musiała dezynfekować całą klinikę ! To już nie chcę !   Kupiliśmy nowe bilety do domu a mina dziecka z nowym paszportem bezcenna! W czasie oczekiwania na paszport chodziliśmy codziennie na Stare Miasto w Lublinie,  akurat straganów na rozstawiali  Jarmark Jagielloński pełną parą. Wieczorami pokazy fontanny na Placu Litewskim. Niezapomniane wrażenia , lato ,ciepło, lody wszędzie tłumy ludzi...  

     I wszystko było super aż do samolotu. Takiego zachowania obsługi  jeszcze w życiu nie widziałam a z chamstwem już nie raz miałam do czynienia. Olewali nas totalnie, obgadywali pasażerów, rozmawiali sobie stojąc tyłem do wsiadających , nie tylko nie witali na pokładzie ale nawet nie raczyli odpowiedzieć na "dobry wieczór".  Ale co tam byle do domu! 

Już nawet te maski mi nie przeszkadzały, siedzę i lecę.  Udało się nam też zamienić z innym pasażerem miejsce bo okazało się, że narobili zamieszania i pozamieniali ludziom miejsca. Nie mam pojęcia czemu to miało służyć?  Wszyscy wściekli szukali najbliższych i zamieniali się na potęgę. Jak teraz dojdą kto za kim siedział jak okaże się, że ktoś miał wirusa? Zapłaciliśmy za  wybór miejsc ale kogo to obchodzi w taniej linii? 

Jakiś dobrze wstawiony człowiek stał bez maski i dyskutował na przejściu ale nikt na to nie reagował. Wyjęła sobie telefon żeby zrobić fotkę temu cudakowi a tu z tyłu pani stewardesa do mnie : proszę nie robić zdjęć!, Ja na to bezczelnie " nie robię! a ona :robi pani! widziałam!" a ja : "TAK?? A TEGO BEZ MASKI PANI NIE WIDZI ? TO MOŻNA MASKI ZDJĄĆ? TO JA TEŻ ZDEJMUJĘ ! I MOŻE NIECH WSZYSCY ZDEJMĄ!" Pani wróciła na ziemię i pobiegła szarpać się z pijanym bez maski. Zapomniała o moim telefonie, tylko wracając na tył samolotu rzuciła proszę skasować zdjęcie, ale już miała nową awanturę, Jedna pani zsunęła maskę z nosa. Kłóciły się naprawdę ostro aż obiecano pasażerce policję na lotnisku! Faktycznie Policja wyprowadziła nieszczęsną kobietę. Skończyło się na spisaniu danych , potem już na lotnisku wymieniłyśmy numery telefonów , wysłałam kobiecie zdjęcia na dowód niekompetencji obsługi i obiecałam wsparcie jeśli sprawa będzie miała ciąg dalszy. Rozmawiałyśmy później , miała napisać skargę na obsługę ale sama nie poniosła żadnych konsekwencji.  

Testy to jakaś masakra! Dlaczego ten wymaz pobiera się ze środka głowy! Koszmarnie długi patyk wpychają do nosa aż zaczynasz piszczeć i gotowe! Bałam się,  że wyjdzie nam bezobjawowy ale na szczęście wynik był negatywny, i ten drugi też negatywny. Mogłam wracać do pracy i wreszcie zaczną naliczać wypłatę. Na drugi test pojechaliśmy do Reykjaviku. Stoimy w kolejce a tu jakaś pani :" ooo znowu  jesteśmy sąsiadami!"!- KTO TO JEST?? _ stanęła za nami w kolejce i po chwili rozmowy już wiedzieliśmy ,że to "znajoma" z feralnego lotu. Bez tej maski i w islandzkim sweterku jakoś inaczej wyglądała. Pani nam opowiedziała, że jest zła na tą kwarantannę, i ten test bo to rano musi dzieci do szkoły zawieść, bo syn to samodzielny to sam pójdzie ale córka ! OO tą to musi odwozić!  ach , dzieci do szkoły a mamusia na kwarantannę...oj szkoda, że nie mogę tego opowiedzieć koleżankom z pracy! Co one by sobie o nas Polakach pomyślały, o naszym szacunku do zasad...

 Korzystając z dłuższego i nieprzewidzianego pobytu w kraju wzięłam zaświadczenie o niekaralności (dają od ręki!) i postanowiłam złożyć wniosek o islandzki paszport, żeby był awaryjny na wszelki wypadek . Zebrałam wszystkie dokumenty i wniosek jest już wysłany , czekam na odpowiedź ale to już inny temat.  Nieplanowanych wakacji to już na szczęście koniec , od teraz wszystko staranie planujemy a paszporty sprawdzamy  dziesięć razy zanim udamy się w podróż. 

Kosztowało nas to nerwów ,że o pieniądzach nie wspomnę ale było warto! Przekonaliśmy się , przypomnieliśmy sobie, że mamy jeszcze ciągle w Polsce prawdziwych Przyjaciół, wspaniała Rodzinę  i dla nich warto! Kocham Was i dziękuję, że jesteście !


PS> NIKT NIE ZACHOROWAŁ! BIMBEREK WESELNY ODKAŻA LEPIEJ NIZ WSZYSTKIE ŻELE ŚWIATA ...

skórka pomarańczowa w syropie




 składniki :5 pomarańczy, 500gcukru ,750ml wody, kilka goździków , cierpliwość!


Dlaczego dodałam ten ostatni składnik? Uważam ,że przygotowywanie tej skórki to nuda ale ponieważ warto mieć ten składnik w swojej kuchni i ja go mam to dzielę się z Wami przepisem.

 5 pomarańczy(na więcej nie wystarczy cierpliwości) myję , kroję na cząstki, każdą skórkę pozbawiam jadalnej części, następnie dociskając małym nożykiem do deseczki wycinam tyle białej części ile się da , potem skórki kroję na drobne kawałeczki , w czasie tej żmudnej pracy gotuję syrop z 750ml wody i 500g cukru, po prostu gotuję to powolutku, kiedy skórka jest gotowa wrzucam do syropu i gotuję ok 30 minut, aż będzie szklista, przezroczysta . Teraz przelewam to do słoika i używam do wypieków. 

Na zdjęciach wszystko widać,  pozostałe pomarańcze  wrzucam do sokowirówki i mam ok 500ml pysznego soku.