Translate

niedziela, 4 lipca 2021

wulkan na Islandii 2021

 Od marca leje się lawa w dolinie Galdingadalur, krater nazywa się Fagradasfjall i to pierwsze ale nie ostatnie islandzkie nazwy w tej przygodzie. Lawa leje się od marca ale my dopiero dzisiaj ,26 czerwca wybraliśmy się na spacer żeby to zobaczyć. Wreszcie dzień był słoneczny i zapowiadała się piękna pogoda aż do odwołania. Wcześniej, wiosną można było podejść do samego pęknięcia w ziemi , spacer w trudnych górskich warunkach trwał trzy godziny ale nasza ciekawość była tak mała ,że nie chciało nam się tam iść. Jednak mieszkając tu nawet nie wypada tego nie zobaczyć na żywo. Ludzie jadą z drugiego końca świata więc i my wreszcie ruszyliśmy się z Hellissandur. 

Około 50 kilometrów za Reykjavikiem w stronę lotniska międzynarodowego w Kefalviku skręcamy w drogę do Grindaviku, mijamy jedną z największych atrakcji Islandii Błękitną Lagunę i wspomniany Grindavik i już z daleka widać parking absolutnie dziki ale płatny ok30 złotych (płacimy telefonem  przez aplikację) jak już się uda zaparkować i nie urwać podwozia( jednak trzeba kupić "wyższe" auto bo tym szorujemy po islandzkich atrakcjach) idziemy w kierunku dymku i razem z niezłym tłumkiem ciekawskich. Na pierwszym rozdrożu decydujemy się na drogę w lewo (przypadek?) i oglądamy lawę z bliska. Nie cieknie, stoi zastygła ale dymiąca miejscami, nic dziwnego ,że turyści włażą na nią i robią sobie fotki, dzisiaj też pani w pięknych gumiaczka gięła się  na lawie. To jednak nie jest zupełnie bezpieczne, nie wiadomo czy tam pod spodem wszystko solidnie zastygło, w końcu to LAWA. Nie podchodziliśmy tam gdzie mocniej dymiło bo to nie wiadomo co ten dym zawiera ale poszliśmy w górę za wszystkimi żeby podejść bliżej wulkanu. Wspinaliśmy się około godziny i z bardzo daleka zobaczyliśmy ogień buchający z krateru! Wspinaczka była miejscami naprawdę niebezpieczna , stromo i po  osuwających się kamyczkach, starsi ludzie mieli duże trudności a przecież ja też jestem starszy LUDŹ. W dodatku okazało się, że zapomniałam zabrać sportowe ubranko i maszerowałam w ulubionym sweterku od Zary i z kurteczką różową od  Luisy.  Na trasie były też inne  paniusie w różowych fatałaszkach i od razu łapałyśmy nić porozumienia, było więc miło i brakowało tylko reklamówki z biedry i sandałków. Na szczęście odpowiednie  buty zapakowałam i mogłam maszerować bezpiecznie.  

Z góry niesamowite widoki, doskonale widać i dolinę , którą płynie lawa i drogę , którą ma zalać i ocean do którego zmierza. Zapowiadają, że do oceanu dotrze za dwa tygodnie ale już wczoraj czytałam, że chyba szybciej bo wywala jakby więcej więc tak naprawdę nie wiadomo. Teren jest bezludny ale akurat na trasie lawy jest jeden samotny dom już opuszczony przez mieszkańców, co za pech, że akurat  tędy ta lawa płynie. Zaleje go na pewno jeśli się nic nie zmieni. 

Po godzinnym marszu pod górę stwierdziliśmy, że dość wrażeń. Bałam się o moich panów zwłaszcza ,że widzieliśmy na dole karetkę , już ktoś nie dał rady zejść o własnych siłach. krokomierz pokazał ponad 13 tysięcy kroków  od rana więc i czuliśmy się zmęczeni. Wróciliśmy spokojnie do stolicy na nocleg.  Nie wiadomo jak długo jeszcze ten wulkan będzie aktywny, codziennie są na ten temat informacje i raz leje mniej raz więcej , raz wyrzuca lawę wysoko a potem się uspokaja , raz robi to często by potem pluć co chwilkę. Obserwują go dokładnie , widać helikoptery nie tylko te turystyczne. Można podlecieć tam blisko i lądować ale nawet nie wiem ile taka atrakcja kosztuje, na pewno zbyt drogo jak wszystko tutaj.

 Na pewno warto tam się wybrać i samemu ocenić jak daleko iść. Jest to wycieczka dla sprawnych wędrowców ale i starszych  i dzieci nie brakuje na trasie. Można zapomnieć o sportowych ubrankach ale już o butach na pewno nie . Pomimo pięknej pogody zakładałam i zdejmowałam kurtkę kilka razy jak to na Islandii raz wieje raz grzeje. Mieliśmy ze sobą picie ale plecaki zostały w domu z kurtką więc batonik w kieszeń a butelka z wodą w rękę i to na pewno wystarczy na podstawową wycieczkę, chyba ,że ktoś planuje dojść do samego krateru. Na dalszą trasę  na pewno trzeba być lepiej przygotowanym. 








 





 





 


















wtorek, 15 czerwca 2021

egzamin z języka islandzkiego na obywatelstwo

 to tylko jeden dzień z życia....


Czwarty czerwca jest dniem szczególnym w naszym życiu, rocznica ślubu a w tym roku akurat tego dnia zaplanowano egzamin z języka islandzkiego . Dokumenty o obywatelstwo  złożyłam dawno temu, ale podeszłam do tematu dość luźno. To znaczy nie doczytałam dokładnie  czego potrzeba i tak wysłałam sobie co tam miałam w domu. No niestety nie, wymagania są dość konkretne a lista jest długa. Przysłali mi dokładny wykaz czego oprócz mieszkania tu minimum 7 lat potrzebuję. Największą przeszkodą było to co mogę uzyskać tylko  w Polsce zaświadczenia o niekaralności. Okazało się ,że ambasada nie będzie pomocna ale mogę postarać się o to zaświadczenie za pośrednictwem konta w banku. Wszystko szło dobrze do momentu gdzie miałam podać kod z karty kodów, po trzecim błędzie zorientowałam się ,że używam karty męża , nie zadziałało ale skutecznie zablokowało dostęp do konta. Odblokować mogę telefonicznie ale bank musi oddzwonić na jeden z  dwóch podanych  przeze mnie numerów , jeden mam do pracy , w której nie pracuję od 15 lat a drugi do mieszkania , w którym nie mieszkam od 15 lat. Zagranicznego numeru bank przyjąć nie chciał już nie pamiętam dlaczego. Konto zablokowane,  zaświadczenia brak, sprawa odroczona, po jakimś czasie przypomnieli o sobie i przysłali mi listę "braków" , akurat zbliżały się wakacje. Przypadek sprawił, ze zostaliśmy w Polsce dłużej niż planowaliśmy  TU więc był czas na spokojną wyprawę do Sądu po zaświadczenie. Myślałam ,że to będzie złożenie wniosku, bieganie po piętrach po znaczki , czekanie tygodniami na zaświadczenie a tu opłata w jednym okienku, wniosek na ścianie przed biurem i największy szok, pan po prostu wprowadził mój pesel do swojego komputera i za pomocą jednej pieczątki załatwił sprawę. Szok dłużej trwał niż pobyt w Sądzie. Okazało się jeszcze, że moje dokumenty muszą mieć apostille czyli potwierdzenie autentyczności. Islandzkie biuro sugerowało wizytę w naszej ambasadzie ale i TĄ sprawa nasza ambasada się nie zajmuje ... co oni tam właściwie robią ? Na szczęście można to załatwić pocztą, jak też tłumacza, bo miejscowy chciał jakieś krocie za tłumaczenia. Jeszcze kilka świstów ,że nie zalegam z długami, nie pobieram zasiłków ,nie zalegam w naszej gminie z opłatami, o dochodach za ostatnie 3 miesiące, o podatkach za ostatnie 3 lata  i o niekaralności tu na miejscu.

 Muszę dodawać ,że każdy papier trzeba opłacić? Ktoś policzył, że wszystko ponad 100 000 isk . Na tym etapie został ostatni punkt : egzamin z języka islandzkiego (oczywiście nie darmowy - 35000 isk. ) Słyszałam od znajomych ,że "załatwiali " sobie ten egzamin jednym telefonem od znajomego Islandczyka , który TAM dzwonił , mówił, że osoba  rozmawia i po sprawie. Poprosiłam moje koleżanki o pomoc w tej kwestii. Oczy mają wielkie do tej pory. Trudno myślę sobie , odpuszczam, ale moja polskojęzyczna koleżanka z pracy powiedziała, że ten egzamin jest w czerwcu. Jak to warto rozmawiać w jakimkolwiek języku. Zapisałam się na ten egzamin ale podjęłam desperacką próbę i napisałam list ,że tu mieszkam 15 lat, mam Synowa Islandzką, mam wnuczkę w połowie Islandzką , mam ponad 200 godzin kursów i pracuję od czterech lat jako nauczycielka ich dzieci, skoro mogę uczyć dzieci to chyba i umiem coś tam mówić, ale pozostali głusi na moje skomlenia ( zostaje pytanie czy tamtym rzeczywiście udało się bez egzaminu czy to kolejne kłamstwo na liście zmyślonych historii miejscowych mitomanów)  . 


Kto chciał poczytać o egzaminie powinien przeskoczyć w TO miejsce. Egzamin był o 13.00 . Zebraliśmy się w poczekalni. Same egzotyczne twarze,  ok 40 osób i tylko ja z Polski. Chwilę przed czasem przyszła pani , sprawdziła listę i dokładnie , pomalutku wyjaśniała kolejne kroki, przeszliśmy do sali egzaminacyjnej. Koperta na stoliku a w niej zadania. Najpierw dwa dialogi do posłuchania i do nich pytania, potem dwa teksty  do poczytania  samodzielnego i do nich pytania, potem opowiedz w co najmniej pięciu zdaniach co widzisz na obrazku , i na koniec części pisemnej opowiedz w co najmniej pięciu zdaniach i swoim dniu. Bułka z masłem. Po drugim czytaniu ktoś zawołał że chce jeszcze raz, myślę, dobrze ! JA zrozumiałam! ale jak już pozwolili przejść do czytania to zbladłam, bo  kiedy ja byłam w połowie pierwszego tekstu  jedna pani już skończyła! Myślę, nie dobrze! Trzeba się skupić. Lepiej napisać mniej a poprawnie czy więcej ale z ryzykiem błędów...jak na maturze . 

Wyszłam z sali jako 5 i usiadam na kanapie obok jedynej pani , którą podejrzewałam o Polskie pochodzenie, zagaduję wiec  oczywiście po islandzku  "skąd jesteś?" ale odpowiedź pokazała tylko braki w mojej edukacji, nie znam takiego kraju, ale faceta ma Polaka wiec się pięknie uśmiechnęła a tu  kobieta z krzesła " proszę nie rozmawiać " !Mówię jej przepraszam, ale my nie o egzaminie przecież. Zamiast się ucieszyć , podsłuchać nas i wypuścić z dyplomem kazała siedzieć cicho. Po chwili poszłam na egzamin ustny. Pani włączyła nagrywanie i zadała kilka podstawowych pytań, potem pokazała obrazki i kazała opowiadać co na nich widzę, jacyś ludzie na ulicy, jakieś dzieci z piłką , rodzinka na pikniku takie tam a potem rozmowa o jedzeniu , co tam lubię a co w restauracji zamawiam i koniec . Mowę ,że to stresująca dla mnie sytuacja a pani ,że niepotrzebnie bo dobrze mi poszło. Najgorsze, że na wyniki trzeba czekać 4 do 6 tygodni, ale przynajmniej wyślą informację do właściwego urzędu.  Wychodząc z budynku spotkałam pana , który też zdawał. Zapytałam jak mu poszło a on odpowiedział po angielsku, że jest tu drugi raz i że TO TYLKO JEDEN ,KOLEJNY DZIEN Z ŻYCIA ....

za dwa tygodnie dopiszę jak mi poszło....albo "spalę się ze wstydu" i nic już nie napiszę 


PS. 7 lipca przyszedł wynik egzaminu, zdałam ! Teraz pozostało czekać na decyzje urzędu o przyznaniu obywatelstwa, mam nadzieję, że nie będą wymagać od nowa dokumentów , które były ważne miesiąc . Czekamy ...


PS. 14 lipca z Utlendingastofnun biuro , które rozpatrzy wniosek, przysłało zapytanie o egzamin, bo chcą rozpatrywać ale brak tego egzaminu. Na egzaminie jasno ale w języku obcym powiedzieli, że wyślą sami i my nie musimy już wysyłać . To samo było w mailu z wynikiem egzaminu, jednak nie wysłali , albo niesłusznie zdałam, bo nie rozumiem. Wysłałam szybciutko dyplom a za dwa dni kolejny mail tym razem potwierdzający moje obawy. Syn miesiąc temu ,13 czerwca skończył 18 lat ,więc nie mogę za niego decydować i uczynić go islandzkim obywatelem. Mamy złożyć wniosek jeśli Młody chce , taki specjalny dla  ludzi w wieku 18 -21 lat . Już poszedł pocztą elektroniczną a jutro wyślemy zwyczajną. Na pewno będzie konieczna opłata 25000isk (780 zł) . nie pamiętam też czy zapłaciłam za mój wniosek , składałam pierwszy w 2018 roku, można nie pamiętać ale skoro zajmują się jeszcze moimi papierami to zakładam, że tak. Jeśli nie na pewno się upomną w stosownym momencie. Czekamy...


PS. 14.09 2021 Byłam już zniecierpliwiona czekaniem , nawet szukałam pomocy na FB Polonia w Islandii 


ale jak widać mało odpowiedzi i mało konkretów.  I wreszcie dzisiaj 14 września przyszła poczta duża koperta a w niej decyzja... Mamy to ! Od dziś mogę wpisać w rubrykę OBYWATELSTWO  dwa obywatelstwa. Jak się z tym czuję? Nikt na lotnisku nie powie mi, że  "wyjeżdżam do Islandii", teraz to ja wracam do domu, do kraju , którego jestem OBYWATELKĄ , nie jestem już tu gościem, rezydentem. Jestem OBYWATELKĄ ISLANDII . 

niedziela, 11 kwietnia 2021

pielgrzymka w Islandii




Jakiś czas temu znalazłam informację o pielgrzymce z Reykjaviku do miejsca objawienia na półwyspie Snaefellsnes. Oniemiałam, mieszkam tu od prawie piętnastu lat i nie miałam pojęcia ,że niedaleko miało miejsce takie wydarzenie. Znalazłam informacje ,że w 1230 biskup Guðmundur Arason ujrzał Matkę Boską i poświęcił źródełko, które tam się znajduje. Miejsce to jest jednym z nielicznych bądź nawet jedynym w krajach skandynawskich w którym notuje się objawienie Maryjne. Oczywiście postanowiliśmy przy najbliższej okazji odnaleźć Mariulind, niestety pogoda nie dopisywała aż do dzisiaj. Pogoda piękna chociaż akurat spadł śnieg(10.04.2021). Pojechaliśmy ok 35 kilometrów od domu czyli z Hellissandur w kierunku Arnarstapi. GPS pokazywał dokładnie miejsce naszej pielgrzymki , skręciliśmy w drogę do hotelu Hellnar , po prawej stronie jest duża mapa więc mieliśmy pewność, że kierunek jest dobry. A GPS oznajmia "jesteś na miejscu" . Widzimy przecież ,że na pewno nie, ale kłócić się z GPS? Kierując się mapą , którą zobaczyliśmy na wjeździe dojechaliśmy do parkingu na końcu dobrze znanej nam drogi. Z tego parkingu prowadzi ścieżka spacerowa aż do Arnarstapi, ale autem nie da się jechać dalej a według tej mapy owszem. Wracamy więc pod kościółek ,który widzieliśmy na zdjęciach Pielgrzymów z Reykjaviku, ale tam droga kończy się znakiem zakazu wstępu na teren prywatny i kupą śniegu. Nie poddajemy się, wracamy na ten parking i zdajemy się na nasz instynkt i orientację w terenie. Poszliśmy ścieżką po śladach wydeptanych w śniegu w kierunku Arnarstapi, aż do czerwonego domku letniskowego ukrytego między drzewami. Stwierdziłam, że to ostatni moment żeby skręcić, ponieważ za górą to już nie będzie widać kościółka a z miejsca objawienia było go widać. Skręciliśmy więc, ale śnieg był prawie po kolana i skończyły się ślady wydeptane przez naszych poprzedników. Brnęliśmy w śniegu jeszcze chwilkę i już mieliśmy zrezygnować z postanowieniem powrotu po roztopach ale zauważyłam ledwie wystającą ze śniegu deskę z napisem: "Mariulind 0,3 km", czyli to tylko kilka kroków. W śniegu  i pod górkę, wzdłuż płotu, aż do miejsca gdzie widać było kościółek i domki letniskowe i już było widać figurkę, przy skałach , w zacisznym miejscu nad źródełkiem, którego woda podobno uzdrawia( z bliska wyglądała na bagienko więc pewnie zimą nie ma swoich cudownych mocy). Patrzyłam z bliska na białą figurkę Najświętszej Panienki , otaczająca cisza i spokój, nikogo oprócz nas , żadnych problemów, pustka , bezludzie... 
Nie było łatwo tu trafić ale na pewno jeszcze wrócimy. Nie ma tam zasięgu dlatego nie dodaliśmy poprawnej lokalizacji ale jeśli ktoś zobaczy zdjęcia tego miejsca i znajdzie się w pobliży hotelu Hellnar to na pewno trafi a jeszcze jak przeczyta moje wskazówki to już nie zabłądzi na pewno. Uważam, że to bardzo interesujące miejsce i powinno być bardziej  reklamowane, ciszy wystarczy dla wszystkich ...
zaraz za granicą Hellisandur zaczyna się park narodowy

 droga prosta i pusta , latem będą tu barany a może nawet turyści

 w oddali "trolle" jak ruiny zamku, a to tylko samotne skały



 wulkan, na który można się wspiąć po paskudnych schodach i podziwiać widoki aż po horyzont i zajrzeć do środka , a tam : NIC , trawa i kamienie 


   
a GPS na to "jesteście na miejscu" a my na to "niemożliwe"

dokładnie na wprost, przy górze jest cel naszej podróży 

nie wiem kto rysował tą mapkę ale dokładny nie był 







 




w tych warunkach to był jedyny drogowskaz, być może jak śnieg stopnieje znajdziemy ich więcej i tez łatwiej będzie trafić 









tam na dół prowadzi droga na Arnarstapi i tamtędy można dojść do Mariulind



przy sezonowym barze świeci się żarówka, jak niektórzy twierdzą prąd mamy tu za darmo , to się świeci 

za mną widać ścieżkę, którą przedeptaliśmy , tu należy skręcić , tam obok drzew  znaleźliśmy deskę - drogowskaz wystającą ze śniegu 

sezonowy bar, latem były tam tłumy, czy będą w tym roku...

czego nie robi się dla wygody turystów, paskudne ale wygodne kładki z Hellnar do Arnarstapi, na szczęście nie zabudowali całej trasy i miejscami można poczuć naturę pod stopami

 przy tym domku czas skręcić, chociaż nie wątpię, że znajdziemy inną drogę  
 i nieprawda ,że tam tylko figurka, są też znicze i doniczki ale nie dla nich tu szliśmy...




 to nagrywane jest z dźwiękiem, taką ciszę można "usłyszeć "  w wielu miejscach