Translate

sobota, 13 lutego 2021

piernik długo dojrzewający

                   


 Piernik:

1kg mąki,

1szklanka cukru,

250g masła,

500g miodu,

3 jajka,

130ml mleka,

80g przyprawy do piernika (tak jest w przepisie, ale ja daję domową przyprawę 3 łyżki)

3 łyżeczki sody

1/2łyżeczki soli 

miód, masło, cukier rozpuścić , ostudzić, dodać mąkę, sodę rozpuszczoną w mleku, jajka , sól i przyprawę, wymieszać, przykryć ściereczką i odstawić do chłodku na co najmniej 2 tygodnie, moje stało od połowy listopada, jedną porcję piekłam na święta a drugą na walentynki 14 lutego, na zdjęciu jest ta właśnie porcja po wyjęciu z miski i rozkrojeniu





teraz podsypujemy mąką rozwałkowujemy i pieczemy albo pierniczki i maczamy w czekoladzie albo 3 placki wielkości blaszki z piekarnika i smarujemy powidłami śliwkowymi i przekładamy kremem z kaszki manny


Krem z kaszki :

750ml mleka, 1/2 szklanka cukru 8 łyżek kaszy gotujemy gęstą kaszę i studzimy.

300g masła ucieramy na puch i dodajemy po łyżce kaszkę na koniec alkohol! można wypić ale najpierw dać do kremu,  ok 50ml , do smaku ja daję pomarańczówkę , w przepisie z netu są 2 kieliszki koniaku, więc co kto lubi , krem wychodzi dość miękki, troszkę mi spływał ale to dlatego, że jestem niecierpliwa i chciałam szybko próbować , wystarczy poczekać i go schłodzić , jest twardy i przepyszny 


polewa! zapomniałabym o polewie: 

60ml śmietanki , 160 g białej czekolady rozpuścić, 1 łyżeczka żelatyny zalać 1 łyżką wody, odstawić na czas rozpuszczania czekolady, rozpuścic w mikrofali i dodac do czekolady, czerwony barwnik

Polewa czekoladowa:

2łyżki miodu

1/2 szklanki gorącej wody

2łyżki (40g )kakao

400g cukru pudru

100g gorzkiej rozpuszczonej czekolady

zblendować   to wszystko pierniczki nadziewać na widelec i maczać w polewie 

walentynkową wersję ozdobiłam bezowym sercem










niedziela, 7 lutego 2021

islandzka kultura jazdy

Dużo się słyszy o kulturze na islandzkich drogach.  W miasteczku,(według tutejszej definicji, w Polsce mała wieś jest większa) w którym mieszkamy wypadki drogowe zdarzają się niezwykle rzadko a jeśli już to najczęściej dotyczą turystów. Niestety ludzie na wakacjach nie są zbyt ostrożni i nie zawsze biorą pod uwagę warunki na drodze. W 2015 roku tragicznie skończyła się podróż poślubna pary z Chin tu ,tu . Chociaż droga była prosta a pogoda ładna.  Wypadek miał miejsce na łagodnym łuku i przy ograniczeniu prędkości do 50 km.
W ubiegłym tygodniu jechałam do przychodni do Olafsviku, po 6 kilometrach mijałam miejsce zderzenia dwóch aut.  Jest tam skrzyżowanie ze znakiem STOP od strony Rifu. Ludzie chodzili wokół , auta stały  na poboczu. Nie mogłam już nic tam zrobić więc pojechałam dalej. Na ostatniej prostej moim oczom ukazał się wcale nie tak rzadki widok. Na moim pasie stało autko "pod prąd" i dwie osoby oddawały się spokojnie konwersacji. Czasem autko podjeżdża do pieszego po drugiej stronie ulicy, czasem zatrzymują się dwa autka, opuszczają szybkę i spokojnie sobie rozmawiają. Jeśli droga jest dość szeroka inni uczestnicy ruchu spokojnie omijają parkę a jeśli nie, ustawiają się w"korku" i czekają aż sprawa zostanie omówiona. Ja miałam miejsce więc ominęłam przeszkodę. Jadąc z dozwoloną prędkością 35 km/ h miałam czas na zrobienie pamiątkowego zdjęcia.



 W przychodni czekałam 40 minut na umówioną wizytę jak się okazało z powodu tego wypadku.
A następnie skierowałam się do apteki. Tu kolejna sytuacja, mężczyzna z przeciwnego kierunku ruchu podwiózł panią i wysadził na ulicy. Musiałam się zatrzymać , ponieważ nie skorzystał z parkingu przed apteką ale spokojnie wycofał na swój pas i pojechał prosto.

Kolejny przykład dotyczy już innej sytuacji. Nie mogłam się powstrzymać, ponieważ  to zawsze "blondynki"  są wyśmiewane przy okazji tankowania auta. Na stacji Costco paliwo jest tańsze o ok 40 koron( 164isk za litr = 5,60zł) dlatego zawsze jest tam kolejka. Jest 12 stanowisk , idzie więc dość sprawnie. Kierowcy podjeżdżają zgodnie z położeniem wlewu paliwa w swoim autku. Pan na zdjęciu być może nie był w swoim autku albo zapomniał gdzie ma wlew. Na szczęście udało się naciągnąć przewód.

Na ulicy raczej ktoś poczeka, przepuści ale nigdy nie "zatrąbi". Nie czuć stresu , zdenerwowania , pośpiechu, mandaty są dość wysokie wiec chociaż kusi, raczej niewielu śmiałków przekracza prędkość. czuję się bezpiecznie na drodze. Wyjeżdżając do stolicy ustawiamy gps dla żartu, są na nim takie informacje jak np za 113 km skręć w prawo. Nawigacja przydaje się oczywiście W Reykjaviku ale poza miastem mamy proste drogi. I bezpieczne jeśli jeszcze jeden ważny czynnik będziemy brali pod uwagę.Oczywiście pogodę. Zdarzyło się, że mój mąż zatrzymał się 20 metrów od domu w niewielkiej zaspie, zadzwonił, że tam jest. Zabrałam chłopców i łopatę i pospieszyłam ratować małżonka. Walczyliśmy chwil parę z naturą i postanowiliśmy zostawić samochód i wrócić do domu.   Synek zabrał ze sobą narciarskie gogle wiec widział drogę ale ja ?! Dziecko we mgle! Nie widziałam nic i nie mogłam sobie poradzić , błądziłam z wyciągniętymi rękami i słuchałam jak dziecko podpowiada mi drogę. Sąsiad akurat podjechał swoim autem ,zostawił je na na parkingu i szedł pieszo do domu, doprowadził mnie do płotu domu obok , ja po tym plocie szłam dopóki nie trafiłam na szparę gdzie powinna być furtka, tu zaczęłam znowu błądzić , wziął mnie za ramiona i doprowadził jeszcze te kilka kroków do naszego płotu. Tu już się nie zgubiłam  i wtedy zrozumiałam jak to jest ,że ktoś zamarza kilka metrów od domu. Z naturą nie ma żartów ale jazda po tutejszych drogach to już jest naprawdę wesoła.


Metrowiec

 


Ciasto: 

jasne: 3 jajka, 1i 1/4 szklanki mąki , 2/3 szklanki cukru, 1 łyżeczka cukru waniliowego, 75 ml oleju, 

          75 ml wody ,1 łyżeczka proszku do pieczenia 

ciemne: to samo co do jasnego ale odejmujemy 2 łyżki mąki i dodajemy 2 łyżki kakao


Krem: 700ml mleka, 2 żółtka, 3/4 szklanki cukru, 80 g mąki pszennej, 80 g mąki ziemniaczanej 


Polewa czekoladowa :150 ml masła, 75 g kakao, 180 g cukru, 5 łyżek mleka


wykonanie: jajka ubijam z cukrem, dolewam gorącą wodę , mąkę przesiewam z proszkiem do pieczenia i dodaję stopniowo do ubitych jajek, na koniec wlewam olej i delikatnie mieszam szpatułką , pieczemy w keksówce , moja jest za mała (11x24cm taka z ikei)dlatego "unoszę " brzegi za pomocą papieru do pieczenia , zwłaszcza to jasne potrafi urosnąć i uciec z keksówki.  Tym razem wyszły mi bardzo równe .


          kroimy na kromki o szerokości ok 2 cm, kroję od razu oba ciasta i smaruję kremem, układam dwa placki, bo metrowiec jak nazwa wskazuje jest naprawdę długi.

całość smaruję z wierzchu kremem , wyrównuję i polewam czekoladą , gotowe ciasto kroimy na ukos :)

Nie mogę pokazać  jak wygląda w środku bo będzie krojony dopiero jutro i to daleko stąd, ten metrowiec powędrował do Grundafiordur. Będzie poczęstunkiem dla kolegów z pracy przemiłego Jubilata. To dzięki właśnie temu Panu wróciłam do starego przepisu na metrowca, od wyjazdu do Islandii nie piekłam tego ciasta. Pamiętam , że mamie zawsze brakowało kremu, dlatego ja robię mój ulubiony i niezawodny budyniowy krem do karpatki. Zmieniłam też sposób dodawania wody do ciasta i ubijania jajek. Tak jak w biszkopcie nie ubijam osobno ale wszystko razem i cukier też wsypuję od razu. 


niedziela, 8 listopada 2020

dobra zmiana

 Mieszkam za granicą od 2006 ale cały czas chcę wrócić. Ostatnio rozglądamy się coraz poważniej za naszym miejscem na emeryturę, przyglądamy się miejscom , cenom nieruchomości ale przede wszystkim ludziom. I właśnie to ostatnie budzi największe obawy. Co z tego ,że miejsce będzie cudne jak nie będzie obok dobrych ludzi. Niestety to co dzieje się w naszym kraju  może budzić tylko niepewność i strach. 

"Dobra zmiana" prowadzi ludzi w bardzo złym kierunku.  Nie da się ukryć, że ludzie zieją jadem i nie biorą jeńców.  Czytałam o internetowych trollach ale były to dla mnie jakieś raczej postacie jakby  literackie, wymyślone, przecież tak naprawdę ludzie tacy nie są, ludzie są dobrzy, myślą..  

Okazało się ,że jednak byłam w błędzie . Przy okazji wyborów prezydenckich w Polsce uaktywniła się dawna znajoma. Komentowała bieżące wydarzenia i wydawała opinię na każdy temat. Jej wypowiedzi były jakby wyjęte z wiadomości tvp . Mój brat próbował podjąć jakąś dyskusję  z Tą panią ale w odpowiedzi dostawał tylko kolejne wpisy pełne komunałów i jadu .Czytałam to  wszystko z niedowierzaniem i nie reagowałam, aż do ubiegłego tygodnia. Moja znajoma wyraźnie nie wzruszona niedorzeczną decyzją o zamknięciu cmentarzy 1 listopada, twierdziła, że to wszystko jedno kiedy się idzie zapalić znicze,  dalej , napisała, że na protestujące kobiety to "tylko wojsko "! Zdaję sobie sprawę ,że znowu zacytowała nieudolnie jakieś pisowskie media i tak naprawdę nie chce walczyć z kobietami wojskiem,  jak często wcześniej nie przemyślała swojego wpisu. Wystarczyło staranniej wyrazić swoje myśli, uczono nas tego w szkole. W tej samej szkole!  

 Jest mi przykro czytać  takie wpisy  kobiety, która ukończyła to samo liceum , w którym kształtowały się moje poglądy na świat.  Ta sama polonistka i rok lub dwa później napisana matura. Te same lektury i ten sam patron szkolny a mam wrażenia jakbym miała do czynienia z kimś kto wiedzę o życiu i świecie pozyskał z tvpis i radia maryja i mentalnie tkwił gdzieś w dalekiej przeszłości. 

Wymieniłyśmy kilka przykrych uwag i  moja przerwa się skończyła, musiałam wracać do pracy.           Po pracy przy obiedzie mój małżonek pyta czy widziałam co dzisiaj wypisuje moja koleżanka, bo jeśli nie widziałam to ma dla mnie , zrzut z ekranu. Opowiedziałam , mu że nie tylko widziałam ale tego nie wytrzymałam i wymieniłyśmy kilka nieprzyjemnych uwag. Chciał koniecznie to przeczytać ,a tu zaskoczenie, wszystkie posty zostały usunięte. Tak właśnie postępuje ktoś kto nie umie uzasadnić swojego zdania , niestety tego się spodziewałam i dlatego nigdy wcześniej nie reagowałam na głupoty, które wypisywała. To okropne jak zmieniło się nasze społeczeństwo, jak wystarczyło dać parę złotych i już oczy zamknięte na świat.  Zamknięte oczy , zaprzeczanie faktom, wykręcanie kota ogonem, obrażanie i atakowanie każdego kto ma inne zdanie. Nie zgadzam się na walkę wojskiem z protestującymi kobietami to: nie umiem czytać, wyrywam zdania z kontekstu, na starość odbija mi palma i się ośmieszam... na prywatny profil dostałam instrukcję co mi wolno a czego  nie  i pytanie ile we mnie nienawiści...   To jest właśnie najgorsze, nie próbuje dialogu tylko od razu atakuje z grubej rury. Sama chciałam...po co mi to było? po co zaczepiać trolla zawodowego ? 

A może jednak chociaż raz zastanowi się nad swoimi słowami ? Trzeba myśleć co się mówi a tym bardziej co się pisze , bo internet nie zapomina i ktoś może zapisać i w odpowiednim momencie zacytować wypowiedź. Mam nadzieję, że zacznie chociaż troszkę myśleć.

        Jeśli nie zatrzymamy tego co dzieje się w naszym kraju to obawiam się ,że nie będzie do  czego wracać.  ludzie skaczą sobie do oczu zamiast rozmawiać. Nie jest miło, nie jest bezpiecznie. 

Tu w Islandii chociaż nie jesteśmy u siebie nie czujemy strachu , pracujemy i nie musimy obawiać się o przyszłość dzieci.  Tutaj kobiety nie muszą martwić się o opiekę medyczną nad sobą i swoim dzieckiem, warunków na salach porodowych nawet nie próbowałabym porównywać. Jeśli ktoś chce założyć tęczowa czapeczkę to ją zakłada, jeśli chce wyjść z domu w piżamie to tak właśnie robi. Już to słyszę, że palma... na starość...  

 kilka przykładów postów mojej "Hejterki "





tu "zdanie wyrwane z kontekstu", wywody na temat opozycji , która zmanipulowała kobiety nie zachowały się , i całe szczęście 

Bardzo kibicuję wszystkim protestującym, chciałabym móc wrócić do kraju tolerancyjnego, bezpiecznego , przyjaznego ludziom o różnych poglądach . 

sobota, 23 maja 2020

mowa dziecka

Przeczytałam o rozwoju mowy u dzieci i przypomniała mi się historia z naszym gadułą. Gadał często i dużo. Szczególnie zbierało go na opowiadanie ciekawych historii np. w kolejce do kasy albo innych nieodpowiednich momentach. Nic dziwnego ,ze zaczęliśmy używać niepedagogicznego "zamknij się". Kiedyś pojechaliśmy na narty, jedyny komplet  desek z butami pasował akurat na mnie, panowie używali sprzętu z wypożyczalni. Zaczęło sypać śniegiem więc postanowiliśmy wracać , ja udałam się do auta a panowie oddać sprzęt. Nie mogłam poradzić sobie z bagażnikiem więc oparłam "deski" o tył samochodu i wsiadłam do środka pewna ,że panowie spakują wszystko. Spakowali, wsiedliśmy i pojechali do związkowego mieszkania w Reykjaviku gdzie spędzaliśmy weekend. W niedzielę zbieramy się do domu, panowie noszą rzeczy do auta a ja sprzątam mieszkanie. Mamy te mieszkania taniej  niż hotel ale trzeba je oddać tak jakby tam nas w ogóle nie było. Mój ślubny miał troszkę kłopot z zapakowaniem wszystkiego do auta  (pobyt w Reykjaviku to okazja od rozrywki i zakupów), wypakował wszystko z auta i składał  od nowa jak puzzle i co widzi ? buty są , ale gdzie narty? z takim pytaniem przychodzi do mnie, a ja skąd mam to wiedzieć? czy ja je pakowałam do auta na stoku? Wtedy wyszło na jaw ,że nikt ich nie spakował. Kiedy podeszli do auta i chcieli włożyć do bagażnika nadmiar ubrań to te oparte przeze mnie deski przeszkadzały, oparli je wiec z boku auta, zapakowali co mieli do zapakowania , zamknęli bagażnik i w drogę. To była Zafira , więc dość wysokie autko, nie było widać ale było słychać ! gaduła powiedział,że one tam są! że narty są obok auta ale z przyzwyczajenia ktoś rzucił zamknij się i on ten jeden raz w życiu posłuchał! Zamknął się , a narty zostały na parkingu. To Islandia i na pewno nikt sobie ich nie przywłaszczył i gdybyśmy tam pojechali jeszcze raz w tym roku to one tam na nas czekały, ale nie pojechaliśmy tam już. Morał z tego słuchaj gaduły , bo może mieć coś ciekawego w końcu do powiedzenia.

 Kiedy człowiek zostaje rodzicem po raz pierwszy niewiele wie o rozwoju dziecka i często wpada w pułapkę porównywania rozwoju swojego dziecka z innymi. Pamiętam opowieści koleżanki z pracy o wnusi jej siostry, Dziewczynka śpiewała po angielsku a mój syn w tym czasie wydobywał z siebie kilka sylab zrozumiałych tylko dla nas ( różnica tygodnia między dziećmi) zestresowana tłumaczyłam sobie to tym ,że dziewczynki szybciej się rozwijają i jeszcze ten mój syn nie jest do końca stracony a po kilku miesiącach z dziewczynką było wstyd na ulicę wyjść bo klęła jak szewc a mój synek wprowadzał w szok znajomych. Kiedyś  odwiedził nas kolega ze szkoły, nasz 3 letni szkrab usiadł obok niego i zagadnął " co tam Jasiu słychać u Ciebie?" . Kolega pamięta to do dziś.
Morał nie porównuj osiągnięć swojego dziecka , na wszystko przyjdzie czas. (Chociaż oczywiście trzeba obserwować  żeby nie przegapić jakichś problemów).

 I jeszcze jedno na temat rozwoju mowy dziecka. Młodszy zaczął przedszkole w Polsce . Była tam możliwość nauki języka angielskiego, dla chętnych i odpłatnie. Zapytałam na zebraniu o warunki tej nauki i naraziłam się kilku mamusiom, zaczęły piszczeć"niech się najpierw po polsku naucza' .
   Mam wiadomość dla tych wszystkich którzy mają jakiekolwiek wątpliwości kiedy i jak wprowadzić dziecku obcy język. Pracuję z dziećmi   w wieku od roku do 6 lat i wiem jedno jak najszybciej. Nasze dzieci mają komfort bo pracują panie które mówią  w języku ojczystym i w języku miłościwie na Islandii panującym islandzkim. Dzieci uczą się języka w sposób naturalny im wcześniej zaczną tym łatwiej to przychodzi. Z oczywistych powodów nie mogę sypać przykładami, a jest ich tyle ile dzieci polskich czyli całkiem sporo. Moje dziecko zaczynało w wieku 3 lat i nie było ani jednej polskiej pani,  nauczył się żyć po cichu w przedszkolu. Rozumiał ale ponad pół roku nie mówił ani słowa, pewnie dlatego nadrabiał w domu i został naszym gadułą .

sobota, 22 lutego 2020

pączki

 Na początek podam przepis , historię zostawię na koniec żeby nie truć tym , którzy nie mają ochoty "mnie czytać" i weszli tu tylko po przepis. Do rzeczy :

 1 szklanka mleka (250ml)
 50g drożdży świeżych lub 14 g suchych
 3 łyzki cukru
500g mąki
szczypta soli
1 łyżka cukru waniliowego
1 jajko
4 żółtka
50g roztopionego masła

1 l oleju , 4 kostki smalcu do smażenia ( ja użyłam 3 kostek smalcu i oleju tyle żeby mieć odpowiednią ilość w garnku)

dżem do nadziewania , lukier (1 łyżka ekstraktu waniliowego , skórka kandyzowana z pomarańczy, cukier puder, woda)

najpierw drożdże (robię z suchych, ponieważ od kiedy zamknęli u nas jedyną piekarnię nie mam gdzie kupić świeżych drożdży) z łyżką cukru i łyżką mąki mieszam z podgrzanym mlekiem, mleko o temperaturze ok 30 C. odstawiam do spienienia, w tym czasie ubijam jajka ,żółtka i resztę cukru i cukier waniliowy w mikserze, kiedy drożdże się spienią wlewam rozczyn i resztę mleka do mąki  , łyżką mieszam do połączenia składników(to jest ważne , jeden raz nie zmieszałam i mikser potem sobie słabo z tym radził), dodaję szczyptę soli , przekładam do ubitych jajek  i ustawiam mikser na małe obroty na jakieś 10 minut, po kilku minutach wlewam masełko i kieliszek pomarańczowego likieru, w Islandii to najwyżej procentowy trunek jaki znalazłam w sklepie. Po wyrobieniu ciasto przykrywam ściereczką i odstawiam na ok 1 godzinę do wyrośnięcia, czas rośnięcia zależy od temperatury w kuchni , moje po niecałej godzinie "uciekało"  z miski i zmusiło mnie do zajęcia siś nim szybciej niż planowałam. Ciasto z miski wykładam na  blat i za pomocą noża odcinak kawałki po 50 gram, dłońmi ,na blacie formuję kulki i odkładam do ponownego wyrastania, po ok 10 minutach spłaszczam dłonią pączki , i   zaczynam rozgrzewać  tłuszcz, to ważne żeby rozgrzewał się powoli, mam kuchenkę indukcyjną, ustawiam na 7 potem za pomocą termometru umieszczonego na garnku kontroluję temperaturę, jeśli paczki już pięknie urosną sprawdzam czy jest 175 C  i mogę zaczynać smażenie . Obracam patyczkiem kilka razy i smażę ok 4 minut cały czas kontroluję temperaturę , i manewruję pomiędzy 8 a 6 tak aby nie spalić ani nie wystudzić za mocno tłuszczu. Jeśli temperatura spada pączki zaczynają nasiąkać tłuszczem, a tego nie chcemy. Po usmażeniu jeszcze ciepłe pączki nadziewam za pomocą rękawa cukierniczego i specjalnej  końcówki mieszanką dżemu śliwkowego i różanego(oczywiście dlatego,że taki smak lubię , nadzienie może być dowolne) i "maczam" pączki w lukrze, lukier robię z cukru pudru , domowej skórki pomarańczowej i ekstraktu waniliowego, syrop ze skórki właściwie zastępuje wodę, jeśli lukier staje się zbyt gęsty rozcieńczam odrobiną wody.

Teraz historia. Wieczorem zagniotłam dwie porcje ciasta , jedna ze starego przepisu z mnóstwem masła i żółtek a druga porcja z przepisu powyżej znalezionego w necie , okazało się że nowy przepis jest dużo lepszy od "starego" , pączki słabo wyrosły i nie chciały się smażyć , było za dużo w nich tłuszczu i cukru przez co stały się ciężkie a cukier szybciej się przypala podczas smażenia , te 3 łyżki są wystarczające na 500 g mąki , lukier i dżem dosłodzą pączki.Postanowiłam przerobić ciasto tak aby przypominało ten nowy przepis, pozbierałam  pączki , dodałam więcej mąki, drożdży i mleka i poczułam się strasznie zmęczona. Przecież cały proces zaczęłam po 16.00 po powrocie z pracy, a tam nie leżałam przez 8 godzin. Odstawiłam więc wszystko do lodówki i  postanowiłam usmażyć na drugi dzień. Teraz wnioski z tego eksperymentu, ciasto spokojnie może stać prawie dobę w lodówce, potrzebuje tylko odpowiednio dużej miski żeby miało gdzie rosnąć, na drugi dzień znowu po pracy zagniotłam to zimne ciasto, uformowałam kulki po 50 g i wstawiłam do piekarnika na 30 C , jedyny problem to ciasto było lepiące i musiałam ręce smarować olejem żeby "wałkować " po blacie kulki, wyrosły szybciutko i były przepyszne. Uważam, że nie można się bać smażenia pączków , jeśli moje udały się po takich przejściach to każde się udadzą jeśli zmieszamy powyższe składniki.

czwartek, 5 grudnia 2019

nocleg we Wrocławiu

Wakacje w tym roku spędzaliśmy w Trójmieście, potem wpadliśmy na tydzień do Międzyzdrojów a na koniec postanowiliśmy odwiedzić Wrocław.  Rok temu nocowaliśmy w Hostelu Vanilla , mieliśmy czteroosobowy pokój z łazienką . Plusy to położenie , wszędzie (czyli do miejsc nas interesujących ) blisko. Minusy to brak ręczników w łazience, (lądowaliśmy w nocy więc po pierwszym prysznicu wycieraliśmy się w bawełniane koszulki, na szczęście centrum  handlowe bardzo blisko i mogliśmy dokupić ręczniki) i niewygodne najtańsze chyba na świecie łóżka. Trzeszczały niemiłosiernie nawet pod najlżejszą osobą w rodzinie.  Dlatego w tym roku zdecydowaliśmy się poszukać innego noclegu. W Trójmieście mieliśmy mieszkanie , nazywało się Happy Apartament były tam dwie sypialnie, BYŁY  obydwie jak w  opisie, salon z otwartą kuchnią , balkon. Wszystko bez zarzutu co uśpiło naszą czujność. Na bookingu  znalazłam "Apartament z jedną sypialnią" na starym mieście. Miało być jedno małżeńskie łóżko i jedna rozkładana kanapa w salonie, dla  trzech osób idealnie. To mi w zasadzie wystarczyło i zamiast przeczytać komentarze poprzednich lokatorów natychmiast zamówiłam Apartament na ul.OŁAWSKIEJ 23, zapłaciłam i myślałam , że będzie tak idealnie jak w Gdańsku. Jednak idealnie nie było. Żadnego kontaktu z właścicielem. Jakiegoś "dziękuję , klucze dam potem" , nic . Po rezerwacji w Gdańsku ,którą robiłam w lutym na lipiec pani skontaktowała się natychmiast, wszystko wytłumaczyła a na dwa dni przed przylotem podała kod do drzwi.
  We Wrocławiu robiłam rezerwację na tydzień przed przyjazdem więc oczekiwałam szybko informacji na temat meldowania,  ale nie w tym przypadku. Wysłałam dwa emaile  i nic, zaczęliśmy się niepokoić i dzwonić do właściciela, tyle się słyszy o oszustach a tu chodzi o 600 złotych za dwie noce ale bardziej o to żebyśmy mieli gdzie spać. Najwyżej pójdziemy znowu do Vanilli, wiemy gdzie.
  Po kilku  głuchych telefonach i wiadomości,że skrzynka pocztowa jest zapchana wreszcie szanowny pan oddzwonił. Oznajmił,że  kod do klucza poda w dniu przyjazdu bo takie ma zwyczaje, ale  żeby się nie martwić bo wszystko jest ok. Uspokoił nas na kilka dni. Nadszedł dzień przyjazdu.  Cieszymy się na nocleg w oddzielnej sypialni, dziecko prześpi się w "apartamencie" na rozkładanej kanapie, a stare miasto już za oknem.  Jedziemy sobie pociągiem i znowu zaczynamy się niepokoić, w dniu przyjazdu poda kody czyli poczeka do ostatniej sekundy? A jak mi się komórka rozładuje? A jeśli zgubię telefon?  Albo ktoś mi go ukradnie?  Pilnuje więc telefonu jak oka w głowie i zamiast cieszyć się podróżą czekam na esemesa ... mąż próbował się do właściciela dodzwonić ale bez skutku i wreszcie łaskawie przysłał. Jak widać na zdjęciu o 11.07 , bo on nie przysyła kodu dopóki poprzedni lokator nie wyjdzie...no trudno, może chociaż sypialnia nam to wynagrodzi.  Właściciel ostrzegł też przed klatką schodową ale co tam na klatce nie będziemy mieszkać taki szczegół nie zepsuje nam pobytu w "apartamencie z jedną sypialnią" . Wchodzimy, rzeczywiście klatka koszmarna, od malunków na ścianie gorszy tylko zapach, duchota niemiłosierna ale co tam ? w "apartamencie z jedną sypialnią " na pewno duchoty nie ma. Wspinamy się podekscytowani mieszkaniem na  starym mieście, wspinamy się i wspinamy....nie doczytaliśmy ,że to będzie trzecie piętro, bo nie było jak się okazało tej informacji, wreszcie dotarliśmy dysząc do "apartamentu z jedną sypialnią" . I teraz przyszła pora wyjaśnić dlaczego ciągle podkreślam ,że "apartament z jedną sypialnią" . Wchodzimy i chcemy postawić walizki w tej sypialni..hmmmm gdzie ONA?? nie ma... trzeba czytać między wierszami jak się okazuje bo pan  właściciel tak sobie pisze co papier przyjmie ale przecież na zdjęciach było widać,że tam żadnej sypialni nie ma ! No było widać , ale ja nawet nie obejrzałam dokładnie tych wszystkich zdjęć ,skoro booking i Wrocław i apartament i 600 złotych za dwie noce to po co wnikać ? Luksus gwarantowany! Stawiamy więc te walizy w przejściu i ustalamy kto w większej potrzebie do toalety i okazało się, że pierwszy przegrał bo nie było w ubikacji papieru toaletowego! To we Wrocławskich apartamentach nie wycierają pupy? W Vanilli  się nie wycierają na ulOławskiej 23 nie podcierają... trudno. Jakieś chusteczki zawsze człowiek w podróży ma. Obejrzeliśmy nasz nocleg pobieżnie , trudno, będziemy spać obok dziecka(dorosłym nie muszę tłumaczyć dlaczego to słabe) i z przyjemnością opuściliśmy nasz luksus i poszliśmy uzupełnić braki w zaopatrzeniu. Ulica Oławska naprawdę jest dobrym miejscem na nocleg, centrum handlowe bardzo blisko, wystarczy wyjść na ulicę i można zjeść pyszny obiad , kilka kroków dalej  jedliśmy przepyszne śniadania , sklepy i za parę kroków pomnik  Aleksandra Fredry na starym mieście , który koniecznie kazała odwiedzić Bratowa. Po długim spacerze wróciliśmy na nocleg. Emocje troszkę opadły, obejrzeliśmy wszytko dokładnie. Drzwiczki w szafce kuchennej odpadły z jednej śrubki,  obydwa okna wychodzą na jedną stronę więc o przewiewie nie ma mowy,  po otwarciu okien mimo wysokości straszny hałas z ulicy ,gorąc niesamowity... próbujemy rozłożyć nasza kanapę do spania , rozjechała się na środek pokoju...już nawet nie ma siły się złościć , siadam z laptopem na kolanach i przyglądam się ofercie , z której w  wakacyjnym szle , jakimś zaćmieniu skorzystałam i wpakowałam całą rodzinę. Teraz dociera do mnie ,że  w opisie była sypialnia ale na zdjęciach jej nie było, opinie poprzednich gości tez niezbyt wylewne delikatnie mówiąc. Ale przeczytałam,że żelazko jest. Na poprawę humoru postanowiłam z tej  okazji skorzystać. Otwieram szafę, najpierw atakuje mnie mop , potem widok żelazka a na koniec widzę papier toaletowy! Ale odkrycie! We Wrocławskich apartamentach po papier lata się do szafy!  Kpię oczywiście teraz ale za chwilę  się wyjaśni dlaczego jestem taka złośliwa.  Moja Bratowa u której gościliśmy w Międzyzdrojach bardzo lubi Wrocław i było jej smutno,że nie może tam być z nami , na pociechę wysłałam jej zdjęcia z naszego luksusowego noclegu  sama często podróżuje i pracuje w hotelu wiec wie jak ten biznes powinien wyglądać, to ona pierwsza zasugerowała mi  napisanie szczerej opinii o "apartamencie".  Siedząc na tej kanapie poczułam dziwny zapaszek, gorąc wiec może moje nóżki? Byłoby fajnie bo je można umyć ale nie tą kanapę! Zapaszek unosił się z tej rozkładanej kanapy wyglądającej jak zjeżdżalnia . Jakie to szczęście,że  to tylko dwie noce...i ,że ten Wrocław jest taki piękny... na pewno jeszcze tu wrócimy nie raz ale już nigdy, przenigdy nie pospieszę się z wyborem noclegu. Chociaż zapłaciliśmy za trzy osoby pościel dostaliśmy dla dwóch , czyli na niewygodnej ,rozklekotanej kanapie czeka mnie walka o kołdrę , nie dlatego ,że w nocy zimno ale dlatego ,że trzeba dziecku oszczędzić widoku rozkopanego człowieka a nasze "spania" są przecież o dwie stopy. Pod prysznicem czaił się grzyb ale za to woda była ciepła.
  Booking sam upomniał się o opinię , nie mogłam napisać inaczej. Chwilkę po wysłaniu opinii dostałam esemesa od właściciela apartamentu. Delikatnie mówiąc wyraził swoje niezadowolenie z mojej opinii , oczywiście nie odpowiedziałam mu nic . Cała moje opinia została opublikowana na bookingu i jeszcze tu na blogu opowiedziałam dokładniej jak doszło do tej pomyłki wakacyjnej. Uważajcie  bardzo proszę przy wyborze noclegu. Można się mocno rozczarować jeśli oferta nie będzie zgodna z oczekiwaniami. Na dole kilka zdjęć , których nie było na bookingu i esemesy od "uprzejmego właściciela".